Bartosz Józefiak w kolejnej recenzji przeniesionej z DC Multiverse:
Zapora Hoovera zwana również tamą w Boulder, w momencie powstania w
1936 roku była największą betonową budowlą w historii. Moloch zbudowany
za 49 mln dolarów przez spółkę „Six companies, Inc” jest jednym z
symboli Ameryki.
Scenarzysta Scott Snyder w drugim tomie AMERYKAŃSKIM WAMPIRZE
pokazuje jednak, że tamę zbudowało konsorcjum czterech firm z ofertą o
10 milionów dol. niższą. Zanim jej twórcy zdążyli nacieszyć się swoją
inwestycją, stają się celami brutalnych ataków. Giną jeden po drugim w
oddalonym o 40 km od tamy Las Vegas, które już wtedy pracowało na swoją
złą sławę. Miejscowy szeryf Cashel McCogan (wspierany przez dwójkę
agentów federalnych) prowadzi śledztwo, które prowadzi do szefa lokalnej
mafii i właściciela sieci domów publicznych Jima Smoke’a. Szeryf nie
wie, że jeszcze niedawno jego zaprzysięgły wróg nazywał się Skinner
Sweet i jest dużo starszy, niż mogłoby się wydawać...
Nie psując zbyt wiele z fabuły drugiej części AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA
zdradzę tylko, że w historii pojawiają się jeszcze nowe i bardzo, bardzo
stare wampiry, dwie grupy organizacji zawodowo tropiącej tychże, a
także wielu gości znanych z pierwszego tomu.
Skinner Sweet, bezwzględny i uroczy tytułowy amerykański wampir
powraca tu w wielkim stylu. Ci, którzy zakochali się w nim w pierwszym
tomie, nie będą rozczarowani. To świetna postać i nie ma wątpliwości, że
scenarzysta uwielbia się nią bawić. Skinner jest prawdziwym anty –
bohaterem. Tu nie ma mowy o szarości, to po prostu ucieleśnienie
egoistycznego zła. Potwór, który zabije niewinnych bez mrugnięcia okiem,
do tego z szelmowskim uśmiechem i nieskrywaną satysfakcją. Nie od
wczoraj wiadomo, że złe postacie są bardziej ciekawe od dobrych. Wie o
tym Snyder i bez skrępowania wykorzystuje tą słabość czytelnika. Niczym
nie próbuje usprawiedliwiać swojego bohatera, jakby mówił do fanów
serii: zobaczcie, komu kibicujecie. Jak to o was świadczy, skoro
chcecie, żeby zło wygrało? To zabieg nie obcy kulturze popularnej i
podobnie jak wielu w innych historiach, w których główny bohater jest
niemoralny do szpiku kości, dostajemy danie ciekawe i niestandardowe,
sprawdzające wrażliwość czytelnika.
Ale w tym tomie ewidentnie ciężar przesuwa się ze Skinnera Sweeta
także w inne rejony. Snyder pokazuje tu, że choć historia ta zaczęła się
od Amerykańskiego Wampira, teraz jest już większa od niego samego, a
przez to jeszcze ciekawsza. Mamy tu świat pełen sprzecznych interesów
różnych grup wampirów, łowców i zwykłych śmiertelników. Dlatego właśnie
drugi tom AMERYKAŃSKIEGO WAMPIRA to dzieło dużo ciekawsze od swojego
poprzednika. Wszystkie postacie są poprowadzone równie ciekawie (może z
wyjątkiem dwóch łowców wampirów płci męskiej, którzy zdają się być
dwoma wersjami tego samego nudnego człowieka). Podobnie jak w pierwszym
tomie, każdy pozytywny bohater za swoją moralność zapłaci wysoką cenę, a
czyste zło w postaci Skinnera Sweeta kolejny raz wymknie się
sprawiedliwości.
Komiks ten miał być odtrutką na przesłodzone wampiry, które opanowały
ekrany telewizorów i kin w ostatnich latach. To się udało, bo stwory z
tego komiksu słodkie nie są na pewno, choć Snyder nie uniknął tutaj
wpadnięcia w inne klisze fabularne. Prastara organizacja tropiąca
wampiry, której członkowie poprzysięgli zniszczyć nocne stwory raz na
zawsze – do tego wyposażona w specjalne pociski (drewniane, złote) na
każdego wampira. Brzmi znajomo? Takich organizacji widzieliśmy już
mnóstwo. Na pewno tak zdolnego scenarzysty jak Snydera stać było na
stworzenie ciekawszego wcielenia łowców wampirów (Jak ten stary jak
świat pomysł odkurzyć i podać w nowym, ciekawym sosie – można zobaczyć w
innej „wampirzej” serii DC: I, VAMPIRE, która wystartowała wraz z New
52 i niedawno niestety została zamknięta).
AMERICAN VAMPIRE miał być też metaforą Ameryki, wielką powieścią o
jej przeszłości i zarazem współczesności. Stąd tama Hoovera i wycieczka
do Las Vegas. Czy to się udało – nie jestem pewien. Bezwzględność
amerykańskiego kapitalizmu mieliby tu obrazować czterej biznesmeni,
którzy z chęci zysku dopuścili się najgorszych rzeczy. Ale mam wrażenie,
że z tego okresu amerykańskiej historii dałoby się wykrzesać więcej,
wchodząc głębiej w mafijne opowieści i erę prohibicji. Takich wątków
tutaj nie ma. A szkoda, bo to zmarnowany potencjał. Zobaczyć Ala Capone
walczącego z rywalami – wampirami? To by było coś. Ale Skinner Sweet nie
zdążył rozwinąć skrzydeł jako mafioso, a tom dobiegł końca. Następny
będzie się dział już w czasach II wojny światowej, więc do prohibicji
nijak nie wrócimy.
Brazylijski rysownik Rafael Albuquerque za swoją pracę zbiera
pochwały - i bardzo słusznie, bo A.M. to świetnie narysowana seria,
którą czyta się z przyjemnością dzięki jego rysunkom. Nie jest to jednak
styl bardzo oryginalny – do złudzenia przypomina mi rysunki Amerykanina
Stuarta Immonena, znanego chociażby ze świetnej serii NEXTWAVE – AGENTS
OF H.A.T.E.
Poprzez wielość wątków, moralną niejednoznaczność bohaterów i
nawiązania do historii Ameryki, komiks przywodzi na myśl 100 Naboi – z
wampirami w roli potężnego Trustu. 100 NABOI w klimacie horroru? Bardzo
chętnie! Pozostaje mieć nadzieję, że Skinner Sweet jednak pozostanie w Polsce
na dłużej i ujrzymy u nas wszystkie tomy jego serii. A nuż kolejnym
razem temu skurczysynowi wreszcie powinie się noga?
Bartosz Józefiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz