poniedziałek, 15 grudnia 2014

Norma Breyfogle'a batmaniczna odyseja

Tekst przeniesiony z DC MULTIVERSE MAGAZIN #4. Przemek Mazur o bat-komiksach zilustrowanych przez Norma Brayfogle'a:


Dla polskiego czytelnika, który miał okazje na bieżąco podczytywać polska edycję BATMANA Norm Breyfogle to niewątpliwie bardzo dobry znajomy. Bo to właśnie temuż zdolnemu grafikowi przyszło zilustrować znaczną część opowieści zawartych we wspomnianym miesięczniku publikowanym w toku lat dziewięćdziesiątych przez legendarne wydawnictwo TM-Semic.

Z miejsca wypada zaznaczyć, że dorobek tegoż twórcy prezen­towano pierwotnie bez zach­owania chronologicznego ciągu. Początkowo bowiem polska od­noga Semica nie miała wpływu na dobór publikowanych opowieści pozostając uzależniona od materiałów nadsyłanych ze sz­wedzkiej centrali. Dopiero wraz z rozwojem wydawnictwa i stopniowym zwiększaniem au­tonomii w ramach koncernu sięgnięto również po część wcześniejszych fabuł (np. dy­namicznie zilustrowany numer 6/1992). Niemniej debiut Norma na polskim gruncie przypadł sto­sunkowo prędko, bo już w trzec­im epizodzie nadwiślańskiego przedruku tegoż tytułu da­towanego na luty 1991 roku. Była to opowieść z udziałem m.in. klasycznego adwersarza Mrocz­nego Rycerza znanego jako Os­wald Chesterfield Cobblepot czy jak kto woli Pingwin zamieszc­zona pierwotnie na kartach 610 i 611 odcinka DETECTIVE COMICS (styczeń/luty 1990 roku). Po krótkim przerywniku w postaci marcowego wydania BATMANA zilustrowanego przez skądinąd wprawnego rysownika Edu­ardo Baretto (choć dla ścisłości okładkę wykonał Norm) bohater niniejszego tekstu powrócił nie­mal na stałe do roli głównego twórcy oprawy graficznej tegoż tytułu. Polski czytelnik nie mógł być świadom, że ma rzadką okazję obserwacji, z niewielkim zresztą poślizgiem, autentyc­znej rewolucji jaka dokonywała się wówczas na łamach tytułów z udziałem alter ego Bruce’a Wayne’a. Bowiem to właśnie Norm do spółki z brytyjskim scenarzystą Alanem Grantem (początkowo również z Johnem Wagnerem) nadali tej postaci ożywczy sznyt za sprawą którego popularność Mrocznego Rycer­za, podsycona niewiele wcześniej gigantycznym sukcesem kinowej wersji jego przygód, ulegała systematycznemu wzmożeniu. Doprowadziło to nie tylko do zwiększenia sprzedaży dotychc­zasowych miesięczników z jego udziałem, ale też do urucho­mienia kolejnego, czwartego już tytułu traktującego o nietypowej krucjacie multimiliardera Bruce’a Wayne’a (SHADOW OF THE BAT).

Batmanowi drugiej połowy lat osiemdziesiątych z pewnością nie brakowało mroku. Zadbał o to m.in. scenarzysta Jim Starlin tworząc tak przejmujące opowieści jak A DEATH IN THE FAMILY czy THE CULT. Usiłowano również zainplantować nowych oponentów (m.in. Dea­cona Blackfire’a), a i oprawę graficzną powier­zano wyróżniającym się plastykom pokroju Toma Mandrake’a czy Davidowi Mazzucchelli. Mimo to wersja duetu Grant/Brey­fogle okazała się w swym realizmie dalece bardziej przekonująca. Choć i wcześniej Batman nie stronił od zapuszczania się w mroczne zaułki swego rodzinnego miasta to jednak za sprawą pełnej ekspresji kreski Norma panująca w nich nędza stałą się niemal namacalna, co doskonale oddają m.in. retrospekcje zawarte w opowieści Demoni (nr 5/1991) czy fabule w której debiutował Harold Allnut (7/1992), zdeformowany spec od elektroniki wspomagający swego czasu Mrocznego Rycerza. Siłą rzec­zy ta tendencja ukazywania świata przedstawionego znalazła również swój przejaw w treści poruszanych fabuł. Nowatorskość scenarzysty znalazła najpełniejszy wyraz w wykr­eowaniu przezeń przekonujących oponentów, które to osobowości zdołały na trwałe zaimplantować się w ramach mitologii Detekty­wa w Pelerynie. Z miejsca wypa­da przyznać, że nie było to łatwe zadanie, bowiem fani wyczynów Bruce’a Wayne’a z dużym dystan­sem odnosili się do tego typu inic­jatyw i tylko nielicznym spośród gro­na nowych postaci, które ośmieliły się przeciwstawić bohaterowi se­rii udawało się na trwałe zyskać czytelniczą przychylność. Tymczasem obecnie raczej nie sposób wyobrazić sobie pan­teonu wrażych osobowości Batmana bez Mr Zsasza, specy­ficznego duetu Brzuchomów­ca/Scarface, a zwłaszcza Anar­cha, który z czasem doczekał się nawet solowej, choć ni­estety efemerycznej serii zi­lustrowanej przez – jakże by inaczej – właśnie Norma. Natomiast na boczny tor odsunięto dotychczasowych przeciwników obrońcy Go­tham takich jak wspominany Pingwin, Two-Face, a nawet Joker (pojawił się epizodyc­znie w numerze 6/1991). Wiz­erunek zaś co poniektórych uległ odważnej modernizacji (Catwoman i Catman w tym samym wydaniu) nadającej im przekonującej drapieżności. Dla amerykańskich czytelników był to swoisty szok przemieszany z odczuciem konstruktywnego odświeżenia Zamaskowanego Krzyżowca. Nieco inaczej kształtowały się odczucia fanów nad Wisłą rozpoczynających dopiero zapoznawanie się z perype­tiami tej niezwykłej postaci. Bowiem z zamieszczonych na klubowych stronach listach dało się odczuć wyczekiwan­ie na konfrontacje Batmana z jego klasycznymi oponentami – zwłaszcza Jokerem, który z miejsca usytuował się w czołówce ulubionych łotrów polskiego czytelnika. Swoistym remedium na ten stan rzeczy miała okazać się postać Id­ioty wykreowana za sprawą powikłanej umysłowości Petera Milligana. Niniejszą fabułę zawartą w wakacyjnych numerach (7-8) polskiego BATMANA z 1993 roku Norm rozrysował do spółki z Jimem Aparo, nestorem batman­icznych fabuł przy których tworzeniu udzielał się już u schyłku lat sześćdziesiątych. Przez licznych czytelników tzw. Idiot Saga wciąż uważana jest za jeden z najlepiej na­pisanych utworów z udziałem Mrocznego Rycerza. Z reguły intrygujące opowieści pióra zarówno Granta, jak wzmi­ankowanego chwilę temu Mil­ligana sprawiły, że również i „lechicki” czytelnik stopniowo przychylniej wejrzał na wrażych osobników zaistniałych dzięki inwencji brytyjskich scenar­zystów. Walnie przyczynił się ku temu również Norm, czy może raczej tworzone przezeń ilustracje.

Grant nie poprzestał jed­nak na innowacjach w gronie oponentów Mrocznego Ry­cerza. Postanowił bowiem gruntownie „przemeblować” również płaszczyznę życia oso­bistego tej postaci i to właśnie w ten kontekst wpisują się dwa istotne zjawiska w życiu powierzonego mu bohatera. Po pierwsze redefinicji uległ wieloletni związek Bruce’a z filuterną reporterką Vicki Vale, która nie tylko regu­larnie powracała na karty magazynów batmanicznych magazynów już od schyłku lat czterdziestych, ale też zaadaptowano ją (a przy okazji olśniewające nogi Kim Bas­inger) do potrzeb kinowej adaptacji według Tima Burtona. Wraz z epizodami zawartymi w numerach polskiego BATMANA z listopada i grudnia 1993 roku (nr 11-12/1993) drogi tej już z dawna luźno powiązanej pary rozeszły się na dobre. Rzecz jasna przy tych wydarzeniach miał okazję „asystować” Norm… Jakby tego było mało zdecydowano się wprowadzić na scenę kolejnego, trzeciego już Ro­bina w osobie Timothy’ego Drake’a, przenikliwego młodzieńca o wyjątkowych zdolnościach detekty­wistycznych. W wywiadzie dla serwisu DC Multi­verse Norm wzmiankuje swój udział w konkursie rozpisanym przez zarząd DC Comics na rzecz zapro­jektowania nowego uniformu dla tej postaci. Zap­roponowany przezeń wzór nie zyskał co prawda akceptacji; niemniej według jego słów skorzysta­no z wprowadzonej przezeń modyfikacji litery „R” na kostiumie Cudownego Chłopca. Bez względu na to pewne jest, że to właśnie jemu dane było zaprezentować po raz pierwszy nowego Robina w jego zmodernizowanym wizerunku, co znalazło swój przejaw w polskim BATMANIE z lutego 1992 rok (nr 2/1992).

Również Gotham ewoluowało pod wprawnym ołówkiem Norma. Pełna nowoczesnych biurow­ców metropolia (o czym można przekonać się spoglądając wraz z Batmanem na panoramę tegoż grodu w numerze 4/1991) stopniowo ulegała przeobrażeniu według gotycyzujących wyobrażeń Tima Burtona. Realizatorzy miesięczników z udziałem Mrocznego Rycerza skwapliwie skorzys­tali z wizji tegoż reżysera i stąd wraz z trylogią De­stroyer miasto Bruce’a Wayne’a przeobraziło swój wizerunek według wzorców architektury neogo­tyckiej i konstruktywistycznej. Mimo, że zasadniczy pomysł nie wyszedł od Norma, to jednak właśnie jemu udało się chyba najbardziej klimatycznie oddać nowatorski zamysł wspomnianego reżysera. Go­tham jak nigdy dotąd zyskało na atmosferze mroc­znej metropolii przesyconej dziwacznymi, choć na swój sposób pięknymi gmachami i konstrukcjami.

W czym jednak tkwi sedno unikalności stylistyki Norma Breyfogle'a? Z pewnością nie w skrupulat­nym ukazywaniu świata przestawionego, mimo że znakomity warsztat tego twórcy z pewnością pozwoliłby mu na takowy zabieg. Miast tego rzec­zony skoncentrował się na ukazaniu dynamiki i ekspresji zawartej w bezbłędnych ujęciach przem­ieszczania się Zamaskowanego Krzyżowca ponad strzeżonym przezeń miastem tudzież scenach kon­frontacyjnych. Widać to zwłaszcza w zestawien­iu z efektami prac poprzedzających go grafików zajmujących się batmanicznymi tytułami (Tom Zuniega, Pat Broderick, Todd McFarlane czy nawet Mazzucchelli), jak też i najętymi do ich tworze­nia równolegle z Normem (Jim Aparo, Tom Lyle). Z całym szacunkiem dla tych często zasłużonych twórców, niemniej żaden z nich nie zdołał osiągnąć (rzecz jasna w przekonaniu piszącego te słowa) tak dalece przekonującego efektu jak właśnie Norm. Emocje dostrzegalne na twarzach  rozrysowywanych przezeń post­aci znakomicie oddają często drastyczną wymowę scenariuszy przyczyniając się do korzystne­go odbioru fabuły. Przykładów można mnożyć wiele. Niem­niej za szczególnie pamiętne wypada uznać sekwencje star­cia z Mr Zsaszem zaistniałe w znakomitej opowieści The Last Arkham przedrukowanej u nas w styczniu i lutym 1994 roku (nr 1-2/1994 jako Ostatni Arkham). Pod względem dra­matyzmu mało która scena za­warta w polskich przedrukach może konkurować właśnie z wspomnianą. Ogromne uznanie należy się Normowi również za rewelacyjne okładki (m.in. nr 4/1991, 6-7/1991, 10/1991) także wyróżniające się na tle prac innych twórców

Z dużą dozą ostrożności można zaryzykować twierdze­nie, że dla wielu naszych ro­daków, niekoniecznie wciąż podczytujących komiksy, Obrońca Gotham w wersji Breyfogle’a pozostanie mod­elem wzorcowym, czy wręcz archetypicznym i to właśnie z jego wizją utożsamiają oni tę wyjątkową postać. Norm opuścił najbardziej kojarzonego z nim bohatera w niełatwym dlań mo­mencie. Bowiem właśnie wówc­zas (polski BATMAN nr 9/1995) nabierał rozpędu Knight­fall. Szkoda, bo wyznaczony na jego następcę Graham No­lan prezentował prace warszta­towo znacznie ustępujące bo­haterowi tegoż tekstu. Mając w pamięci wcześniejsze doko­nania Norma i jego biegłość w ekspresywnym ujmowaniu ilus­trowanych przezeń opowieści można przypuszczać, że Knight­fall znacząco zyskałby od strony graficznej zapewniając również nadwiślańskim czytelnikom mnóstwo udanych wrażeń z le­ktury.

Wszystkich chętnych którzy jak dotąd nie mieli okazji zapoznać się z dorobkiem twórczości Nor­ma na kartach polskiego BATMANA bądź też mieliby ochotę ją sobie „odświeżyć” piszący te słowa zachęca po sięgniecie po niniejsze epizody, z reguły dostępne za niewielkie sumy w niektórych antykwariatach i na serwisach aukcyjnych.

Przemysław Mazur




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz