WSPOMNIENIA:
Jak w przypadku większości z Was, także i my - ekipa tworząca DCMultiverse, z sentymentem wracamy do przeszłości i momentu, w którym zaczęła się nasza przygoda z komiksem superhero. Przygoda, którą dane było przeżyć dzięki wydawnictwu TM-Semic. Oto kilka refleksji kilku członków redakcji, którzy zechcieli podzielić się swoimi osobistymi odczuciami dotyczącymi czaów, kiedy co miesiąc w kioskach można było nabyć nowe zeszyty z Supermanem czy Batmanem.
Bartosh:
Końcówka lat dziewięćdziesiątych, ówczesne województwo bydgoskie. Dziesięcioletni chłopak wiedzie zwyczajne, uporządkowane życie ucznia szkoły podstawowej. Jego regularny plan dnia to pobudka rano o godzinie siódmej, około ósmej dotarcie do szkoły, nauka. Kilka godzin później powrót do domu, odrabianie lekcji, dwie lub trzy godzinki gry w gałę a potem w kimono. Nadchodzi jednak pewne popołudnie, pozornie niczym nie różniące się od innych, gdy ów dziesięcioletni chłopak widzi za kioskową szybą okładkę pewnego magazynu, który w jego mniemaniu zawiera po prostu zdjęcia z pewnego serialu telewizyjnego, który go jednocześnie fascynował i przerażał. Jednak tuż po przejrzeniu kilku pierwszych stron nabrał przekonania, że jest to coś innego, coś zdecydowanie lepszego.
W skrócie, to byłem ja a przywołane popołudnie to był mój pierwszy kontakt z komiksem. Kupiłem wtedy dość nieświadomie Z Archiwum X 4/1997, z agentami Mulderem i Scully na pierwszym planie i z jakąś dziwną istotą w tle. Muszę przyznać, że to właśnie dzięki X-Files, które od pierwszych chwil aż do dzisiaj znaczy dla mnie więcej niż jakikolwiek inny serial, sięgnąłem po komiks. Gdy okazało się, że w kiosku są także inne komiksy, nie ograniczyłem się jedynie do pary agentów FBI, także przygody Supermana czy Batmana zapewniały mi rozrywkę na długie godziny. Później jakoś to się trochę rozmyło, bo więcej czasu zacząłem poświęcać sportowi (przyznać się, kto pamięta SKS-y?) a i z dostępnością komiksów w mojej miejscowości było coraz gorzej, mimo że przemierzałem długie kilometry w poszukiwaniach. Dzisiaj zeszyt #4/97, podobnie jak większość z logiem TM Semic które mam nadal w swojej kolekcji, znaczą dla mnie więcej niż większość wydawanych pozycji.
Od tego czasu minęły już długie lata. Niestety dość późno zadbałem o zabezpieczenie zeszytów i kolory na poszczególnych stronach nieco wypłowiały, stan okładek dość znacząco się pogorszył, zniknął charakterystyczny zapaszek. Pozostała jednak magia, która towarzyszyła każdej kolejno przerzuconej stronie komiksu. I piękne wspomnienia. Ach, to był dobre czasy.
--
Damex:
TM-Semic to dla mnie nostalgiczne wspomnienia i jeden z symboli lat 90 - obok Dragon Balla, oranżady w proszku, Tamagotchi, Frugo, seriali (np. Allo 'Allo!) i wielu innych. To comiesięczna ekscytacja związana z wizytą w kiosku, gdzie pani kioskarka widząc mnie od razu wiedziała co podać. To niesamowite historie - śmierć Supermana, złamanie Batmana i moja ulubiona: Ostatni Arkham. To zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że więcej niż jeden człowiek pisze scenariusz z przygodami danej postaci i że za rysunki odpowiada więcej ludzi (bo jeszcze ktoś tusz kładzie, a ktoś inny to koloruje). To niezapomniane "Strony klubowe" prowadzone przez Arka Wróblewskiego. To zapisany na zawsze w pamięci mój pierwszy komiks – Batman 7/94 - okładki nie zapomnę nigdy. Sama historia jest przeciętna, a na dodatek zawiera dokończenie opowieści z poprzedniego numeru i początek nowej. Jest to nie ważne, bo na 7-letnim chłopcu i tak komiks ten zrobił kolosalne wrażenie i był czytany po wielokroć aż do ukazania się numeru 8. Cały elaborat mógłbym napisać na temat, z jakim "wow" czytałem wychodzącą wówczas Panikę na niebiez mnóstwem bohaterów i z Supermanem na czele...
TM-Semic to także dla mnie początek fascynacji medium komiksowym - gdyby nie zeszytówki z tamtych lat, nie kupiłbym po latach Kingdom Come. Przyjdź królestwo oraz Batman: Rok pierwszyi nie wsiąkł z nieporównywalnie większą siłą w opowiadane obrazem historie z różnych gatunków. Nie poznałbym komiksów superbohaterskich, które dają nie tylko rozrywkę. Nie przeczytałbym wybitnych kryminałów i poruszających opowieści obyczajowych. Wreszcie nie dane by mi było obcować z arcydziełem, jakim jest Sandman. Temu wydawnictwu zawdzięczam obecną pasję i wspaniałych przyjaciół, których gdyby nie komiksy pewnie nigdy bym nie poznał. Za to wszystko dziękuję. Jestem z "pokolenia TM-Semic" i jestem z tego dumny!
--
Eclipso:
Nazywam się Dawid i jestem uzależniony.
Początki mojego nałogu sięgają listopada 1991 roku, kiedy to pamiętnego, niezbyt pogodnego dnia rodzice kupili mi mój pierwszy komiks, a był to Mickey Mouse 11/91, który niestety do dziś się nie zachował. Moim pierwszym komiksem z gatunku superhero był natomiast Spider-Man 1/92 (Pojedynek z Venomem), do którego bardzo szybko dołączył też pierwszy Batman i pierwszy Superman (oba z lutego 1992). Od tego czasu rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo i niezwykłe podniecenie związane z comiesięcznym bieganiem do kiosku i kupowaniem, za wybłagane od rodziców pieniądze, kolejnych odcinków z przygodami ulubionych bohaterów. Komiksy stały się wtedy obok klocków Lego moją drugą największą pasją, żeby nie powiedzieć nałogiem. Nałogiem, który trwa po dzień dzisiejszy i obawiam się, że jeszcze długo z tego nie wyjdę.
TM-Semic - oto winowajca odpowiedzialny za moje uzależnienie, za co jestem... ogromnie wdzięczny. To właśnie to wydawnictwo obudziło we mnie fascynację komiksowym światem, pobudziło wyobraźnię i zrodziło moje późniejsze zamiłowanie do czytania wszystkiego, co przedstawione zostało w postaci historii obrazkowej. Z czasem zacząłem sięgać po coraz ambitniejsze i poważniejsze pozycje, a później także po oryginalne wersje anglojęzyczne. Mogę śmiało stwierdzić, że gdyby nie Marcin Rustecki i jego współpracownicy nigdy nie byłbym tym, kim jestem teraz. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
Pamiętam, jak z kilku pierwszych nabytych zeszytówek powyrywałem strony klubowe, aby powycinać z nich fajne obrazki z eSem, gackiem czy Venomem. Wkrótce okazało się, że to właśnie te dwie do czterech stron pisanych przez Arka Wróblewskiego były tym, od czego zaczynałem lekturę, gdyż było to jedyne dla mnie kompedium wiedzy m.in. na temat tego, co dzieje się za oceanem i czego mogę spodziewać się w przyszłości również w Polsce. Tak, tak, początek lat 90-tych to w mojej pamięci naprawdę piękne czasy, a TM-Semic znacznie się do tego przyczyniło.
--
Buddy Baker:
Pierwszym komiksem spod szyldu TM-Semic, jaki przeczytałem był chyba znaleziony u kolegi Spider-Man 4/1990, w którym o ile dobrze pamiętam główny bohater walczył z jakimiś androidami. Szukając innych podobnych tytułów zwróciłem się do rodziców, którzy wówczas dorabiali prowadząc kiosk "Ruchu" i oniemiałem z zachwytu. Dzięki temu miałem dostęp do niemal wszystkich wydawanych tytułów. Niemal - bowiem mieszkam w niewielkiej miejscowości i nie wszystkie komiksy tam docierały. Np. nie znalazł się tam ani jeden numer Green Lanterna, na X-Menczekać musiałem aż do 1995 roku, a Wydania Specjalne pojawiały się w kratkę. Mimo to muszę przyznać, że pod tym względem byłem w wyjątkowo komfortowej sytuacji.
Jestem pewien, że to wydawnictwo w największej mierze jest odpowiedzialne za fakt, że po dziś dzień czytuję komiksy. Wprawdzie pod koniec lat 90. moje zainteresowanie superbohaterskimi historiami i ogólnie komiksami zdecydowanie spadło, ale to właśnie za sprawą wspomnień o opisywanym na stronach klubowych Sandmanie kilka lat później sięgnąłem po ten tytuł, gdy wyszedł on na naszym rynku. I od tego miejsca poszło już z górki. Kupowałem i czytałem coraz więcej, aż w końcu przeprosiłem się także z "kalesoniarzami".
--
Przypomniała mi się również anegdotka związana z erą TM-SEMIC. Któregoś dnia pobiegłem po nowy numer Spider-Mana. Jak wiadomo panie kioskarki inteligencją nie grzeszyły, więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy prosząc o Spider-Mana dostałem gejowskie pismo o nazwie MEN! Pani błyskotliwie zauważyła, że jestem niepełnoletni i dodała to pewnie dla taty?! SZOK! Wreszcie dostałem swojego Człowieka Pająka, ale trauma została na całe życie.
Czego mi najbardziej brakuje? (oprócz całego wydawnictwa)? Stron klubowych (swoisty Internet tamtych lat) i fenomenalnego kontaktu z czytelnikami (nie było głupich pytań, podziałów na prawdziwych i nieprawdziwych fanów i tym podobnych głupot).
----------
3 NAJBARDZIEJ NIEDOCENIONE KOMIKSY:
Dobrze jest wrócić czasem do dzieciństwa. No ale okazja pojawiła się nie byle jaka, ponieważ powspominać stare, dobre czasy, gdy co miesiąc człowiek z radością latał do kiosku po nowe komiksy, po prostu wypada. Jeeeejku, czemu dziś nie możemy wziąć 10 złotych i pobiec do pani zza okienka, by po kwadransie wrócić do domu z nowymi numerami Batmana, Supermana czy Spider-Mana (kolejność totalnie nieprzypadkowa)? Dziś za tę cenę możemy sobie kupić co najwyżej jeden numer dwumiesięcznika Star Wars Komiks lub ćwierć numeru Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Lepszy rydz niż nic? Skądże, po erze TM-Semica już nic nie będzie takie samo. Nawet jeśli dożyjemy kiedyś czasów tanich zeszytówek w kiosku, to i tak o szaleńczym wydawnictwie które się na to porwie nie powiemy nic więcej, jak „następcy Semica”. I to nawet, jeśli także będą wydawać na papierze toaletowym i znajdą, lub po prostu stworzą klona Arka Wróblewskiego. Sami więc widzicie, szanse są nikłe.
Przejdźmy do meritum. Jako że mamy czas na wspominanie tego zasłużonego i wielbionego do dziś wydawcę, postanowiłem i swoje trzy grosze dorzucić. Z tego co dane już było Wam przeczytać (lub dopiero będzie), powstają rankingi najlepszych lub też najgorszych historii wydanych przez TM-Semic. Nie porwałem się na oryginalność, ponieważ także postanowiłem pójść w ranking. Niezbyt może rozbudowany, ponieważ liczący zaledwie trzy pozycje. Są to, moim zdaniem, najbardziej niedocenione tytuły, które w naszym dziwnym kraju ukazały się dzięki wspominanemu wydawnictwu. Jak się zapewne zaraz przekonacie, wszystkie trzy pochodzą z zasobów DC Comics i bynajmniej nie jest to spowodowane tym, że tekst ten powstawał na potrzeby DCMultiverse. Dlaczego zatem? Odpowiedź jest całkiem prosta. Lata mijają, człowiek się starzeje (ale powoli, pomalutku), lecz pewne rzeczy w głowie siedzą i się nie zmieniają. Jedną z takich myśli, jest moja opinia o tym, że w Semicu DC Comics było traktowane nieco po macoszemu i w przekroju działalności wydawnictwa mogę pokusić się o stwierdzenie, że Arek & Spółka nie tylko znacznie bardziej celebrowali Marvela, ale z czasem także i Image w początkowym stadium rozwoju. Jak inaczej określić fakt, że w latach panowania Semica potrafiono wydawać nawet takie Marvelowskie „hity” jak G.I. Joe, Transformers, Conan czy... Power Rangers (nie zrozumcie mnie źle – nie uważam tych tytułów za szajs, ale nie rozumiem czemu wybrano te licencje, a nie np. Hulka czy Daredevila), podczas gdy oferta DC nigdy nie przekroczyła trzech pozycji i z czasem stawała się polem do eksperymentów wydawniczych. Chyba większość z nas pamięta potworka pod tytułem Batman & Superman. Nawet pod koniec istnienia Semica, wówczas Fun Media, snuto plany odrodzenia się pod dumnym sztandarem pozycji Domu Pomysłów. A co z DC? Ninja Boy z WildStormu, przesadzone wznowienie Lobo, średnio udany komiks z Justice League i w planach coś z imprintów. Czy dlatego DC nigdy nie osiągnęło podobnego sukcesu w Polsce co Marvel? Tego niestety nie dowiemy się już nigdy.
Ale ok, już naprawdę przejdźmy do meritum, bo zaczynam się oddalać od tego, co w zasadzie chciałem napisać i w ten sposób sztucznie rozdymam tekst ten do rozmiarów, których już nikt nie będzie chciał przeczytać.
Trzy najbardziej niedoceniane pozycje komiksowe z TM-Semica to nie jedynie moja opinia. To także opinia Wasza, czytelników. Wybierając tę konkretną trójkę kierowałem się swoimi preferencjami, ale podpierałem je odświeżeniem sobie nie tylko niżej wymienionych komiksów, lecz także następującymi kilka miesięcy po nich wnioskami z lektury stron z listami. I znów mała dygresja – to od nich z reguły zaczynałem czytanie każdego nowego komiksu.
3. Green Lantern: Opowieść Gantheta (Wydanie Specjalne 1/1995 [#13])
Scenariusz: Larry Niven
Rysunki: John Byrne
Ten komiks to istna ciekawostka. Niby nie liczy zbyt wiele stron, bo zaledwie 64, ale próba opisania fabuły ”Opowieści Gantheta” mogłaby przeciągnąć ten tekst w nieskończoność. Dlatego polecam zajrzeć TUTAJ [http://www.dccomics.com.pl/Numer/6971] i zapoznać się ze świetną moim zdaniem recenzją Goldface’a (z którą w zupełności się zgadzam). „Opowieść Gantheta” świetnie sięga po elementy z uniwersum Zielonych Latarni i przedstawia bardzo dobrze zarysowaną fabułę, w której sam Hal Jordan stanowi tło, a znajomość realiów tego świata nie jest niezbędna. Dodatkowo, kawał świetnej roboty odwalił John Byrne, który wówczas eksperymentował, ale nie z tak fatalnymi rezultatami, jak robi to dziś w wydawnictwie IDW. Komiks ten zaskakuje, ponieważ jest kolejną, bardzo dobrą historią z Latarniami, a mimo to dwumiesięcznik Green Lantern nie utrzymał się zbyt długo w ofercie TM-Semica. Zdziwienie to przechodzi, gdy bodajże w jednej z kolumn listowych Supermana (ech skleroza... to było gdzieś w okolicach „Panic In the Sky”) Arkadiusz W. przedstawia kilka listów na temat tego komiksu i najczęściej pojawiającym się w nich słowem jest „nudny”, stosowane zamiennie z „przegadany”. Ręce i nie tylko opadają, a to dopiero początek tragedii. Czas na akt drugi.
2. Batman: Sanctum (Batman: 12/1994 [#49])
Scenariusz i rysunki: Mike Mignola
W zasadzie historia ta zajmuje pierwszą połowę ww. komiksu, ale całkowicie przyćmiła drugą, o której dziś chyba mało kto pamięta. Miesiąc przed jubileuszowym, pięćdziesiątym numerem Gacka w Polsce, zaserwowano nam spokojniejszy numer, w którym znalazły się dwie pojedyncze historie. „Sanctum”, jak już wspomniałem, zepchnęło w niepamięć „Amerykańskiego brzydala” i można było spodziewać się wielu zachwytów nad tą historią. Nic takiego nie miało miejsca niestety. Od samej historii, która stanowiła niejako przetarcie Mike’a Mignoli przed Hellboy’em (w komiksie spokojnie można zamienić Batmana na Chłopca z Piekieł), czytelnicy znacznie bardziej nakręceni byli zapowiedziami na rok 1995, a te były doskonałe: pojawienie się Bane’a, początek „Knightfall”, i tak dalej.
O „Sanctum” można znaleźć kilka słów TUTAJ (wraz z megazabawnyn trollingiem w komentarzach) i choć osobiście cenię tę historię znacznie bardziej od autora tej recenzji, to nie potrafię się nie zgodzić się z kilkoma ważnymi uwagami. Słusznie bowiem recenzent zwraca uwagę na nienajlepsze dialogi, które na szczęście nie psuły zbyt mocno wrażeń z podziwiania fenomenalnej warstwy graficznej. To właśnie prace Mike’a Mignęli stanowią największą zaletę Sanctum i pomimo upływu lat, rzecz ta pozostaje niezmienna.
1. Batman: Machiny (Batman 2/97 [#75])
Scenariusz i rysunki: Ted McKeever
Wydanie tego komiksu w Polsce było wielkim ryzykiem i widać wyraźnie, że nie opłaciło się. Pamiętam doskonale, jak rok później Arek W. w rubryce listowej żalił się wręcz, że jubileuszowy numer nie tylko sprzedał się FATALNIE, to jeszcze redakcja została zasypana listami z pretensjami o to, jak można było wydać takie g**no? Tymczasem był to zdecydowanie jeden z najlepszych numerów serii Batman, jaki ukazał się w naszym kraju. Było w nim, moim zdaniem oczywiście, niemal wszystko co trzeba: świetna fabuła, zaskakująca końcówka, wiele ciekawych i niekonwencjonalnych rozwiązań... No ale rysunki McKeevera czytelnikom się nie spodobały, treści pewnie spora część też nie zrozumiała, a już w ogóle na zamachem na wszelkie świętości było to, że postanowiono PRZERWAĆ na miesiąc „wspaniały i obfitujący w pojedynki” Knightquest!!! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaargh!!!! Jak tak można było?
Oczywiście nie narzucam nikomu opinii, że „Machiny” są wspaniałe, genialne, cudowne i w ogóle najlepsze. Ale komiks ten z pewnością nie zasłużył na swój los, którym okazał się rola chyba największego gwoździa do trumny serii Batman w Polsce. Może gdyby wydano go w ramach Wydania Specjalnego?
Tak wygląda moja trójka najbardziej niedocenianych komiksów z TM-Semica. Macie swoje typy?
Lokus
----------
TOP 10:
Jak w przypadku większości z Was, także i my - ekipa tworząca DCMultiverse, z sentymentem wracamy do przeszłości i momentu, w którym zaczęła się nasza przygoda z komiksem superhero. Przygoda, którą dane było przeżyć dzięki wydawnictwu TM-Semic. Oto kilka refleksji kilku członków redakcji, którzy zechcieli podzielić się swoimi osobistymi odczuciami dotyczącymi czaów, kiedy co miesiąc w kioskach można było nabyć nowe zeszyty z Supermanem czy Batmanem.
Końcówka lat dziewięćdziesiątych, ówczesne województwo bydgoskie. Dziesięcioletni chłopak wiedzie zwyczajne, uporządkowane życie ucznia szkoły podstawowej. Jego regularny plan dnia to pobudka rano o godzinie siódmej, około ósmej dotarcie do szkoły, nauka. Kilka godzin później powrót do domu, odrabianie lekcji, dwie lub trzy godzinki gry w gałę a potem w kimono. Nadchodzi jednak pewne popołudnie, pozornie niczym nie różniące się od innych, gdy ów dziesięcioletni chłopak widzi za kioskową szybą okładkę pewnego magazynu, który w jego mniemaniu zawiera po prostu zdjęcia z pewnego serialu telewizyjnego, który go jednocześnie fascynował i przerażał. Jednak tuż po przejrzeniu kilku pierwszych stron nabrał przekonania, że jest to coś innego, coś zdecydowanie lepszego.
W skrócie, to byłem ja a przywołane popołudnie to był mój pierwszy kontakt z komiksem. Kupiłem wtedy dość nieświadomie Z Archiwum X 4/1997, z agentami Mulderem i Scully na pierwszym planie i z jakąś dziwną istotą w tle. Muszę przyznać, że to właśnie dzięki X-Files, które od pierwszych chwil aż do dzisiaj znaczy dla mnie więcej niż jakikolwiek inny serial, sięgnąłem po komiks. Gdy okazało się, że w kiosku są także inne komiksy, nie ograniczyłem się jedynie do pary agentów FBI, także przygody Supermana czy Batmana zapewniały mi rozrywkę na długie godziny. Później jakoś to się trochę rozmyło, bo więcej czasu zacząłem poświęcać sportowi (przyznać się, kto pamięta SKS-y?) a i z dostępnością komiksów w mojej miejscowości było coraz gorzej, mimo że przemierzałem długie kilometry w poszukiwaniach. Dzisiaj zeszyt #4/97, podobnie jak większość z logiem TM Semic które mam nadal w swojej kolekcji, znaczą dla mnie więcej niż większość wydawanych pozycji.
Od tego czasu minęły już długie lata. Niestety dość późno zadbałem o zabezpieczenie zeszytów i kolory na poszczególnych stronach nieco wypłowiały, stan okładek dość znacząco się pogorszył, zniknął charakterystyczny zapaszek. Pozostała jednak magia, która towarzyszyła każdej kolejno przerzuconej stronie komiksu. I piękne wspomnienia. Ach, to był dobre czasy.
--
Damex:
TM-Semic to dla mnie nostalgiczne wspomnienia i jeden z symboli lat 90 - obok Dragon Balla, oranżady w proszku, Tamagotchi, Frugo, seriali (np. Allo 'Allo!) i wielu innych. To comiesięczna ekscytacja związana z wizytą w kiosku, gdzie pani kioskarka widząc mnie od razu wiedziała co podać. To niesamowite historie - śmierć Supermana, złamanie Batmana i moja ulubiona: Ostatni Arkham. To zdziwienie, gdy dowiedziałem się, że więcej niż jeden człowiek pisze scenariusz z przygodami danej postaci i że za rysunki odpowiada więcej ludzi (bo jeszcze ktoś tusz kładzie, a ktoś inny to koloruje). To niezapomniane "Strony klubowe" prowadzone przez Arka Wróblewskiego. To zapisany na zawsze w pamięci mój pierwszy komiks – Batman 7/94 - okładki nie zapomnę nigdy. Sama historia jest przeciętna, a na dodatek zawiera dokończenie opowieści z poprzedniego numeru i początek nowej. Jest to nie ważne, bo na 7-letnim chłopcu i tak komiks ten zrobił kolosalne wrażenie i był czytany po wielokroć aż do ukazania się numeru 8. Cały elaborat mógłbym napisać na temat, z jakim "wow" czytałem wychodzącą wówczas Panikę na niebiez mnóstwem bohaterów i z Supermanem na czele...
TM-Semic to także dla mnie początek fascynacji medium komiksowym - gdyby nie zeszytówki z tamtych lat, nie kupiłbym po latach Kingdom Come. Przyjdź królestwo oraz Batman: Rok pierwszyi nie wsiąkł z nieporównywalnie większą siłą w opowiadane obrazem historie z różnych gatunków. Nie poznałbym komiksów superbohaterskich, które dają nie tylko rozrywkę. Nie przeczytałbym wybitnych kryminałów i poruszających opowieści obyczajowych. Wreszcie nie dane by mi było obcować z arcydziełem, jakim jest Sandman. Temu wydawnictwu zawdzięczam obecną pasję i wspaniałych przyjaciół, których gdyby nie komiksy pewnie nigdy bym nie poznał. Za to wszystko dziękuję. Jestem z "pokolenia TM-Semic" i jestem z tego dumny!
--
Eclipso:
Nazywam się Dawid i jestem uzależniony.
Początki mojego nałogu sięgają listopada 1991 roku, kiedy to pamiętnego, niezbyt pogodnego dnia rodzice kupili mi mój pierwszy komiks, a był to Mickey Mouse 11/91, który niestety do dziś się nie zachował. Moim pierwszym komiksem z gatunku superhero był natomiast Spider-Man 1/92 (Pojedynek z Venomem), do którego bardzo szybko dołączył też pierwszy Batman i pierwszy Superman (oba z lutego 1992). Od tego czasu rozpoczęło się prawdziwe szaleństwo i niezwykłe podniecenie związane z comiesięcznym bieganiem do kiosku i kupowaniem, za wybłagane od rodziców pieniądze, kolejnych odcinków z przygodami ulubionych bohaterów. Komiksy stały się wtedy obok klocków Lego moją drugą największą pasją, żeby nie powiedzieć nałogiem. Nałogiem, który trwa po dzień dzisiejszy i obawiam się, że jeszcze długo z tego nie wyjdę.
TM-Semic - oto winowajca odpowiedzialny za moje uzależnienie, za co jestem... ogromnie wdzięczny. To właśnie to wydawnictwo obudziło we mnie fascynację komiksowym światem, pobudziło wyobraźnię i zrodziło moje późniejsze zamiłowanie do czytania wszystkiego, co przedstawione zostało w postaci historii obrazkowej. Z czasem zacząłem sięgać po coraz ambitniejsze i poważniejsze pozycje, a później także po oryginalne wersje anglojęzyczne. Mogę śmiało stwierdzić, że gdyby nie Marcin Rustecki i jego współpracownicy nigdy nie byłbym tym, kim jestem teraz. Cokolwiek miałoby to znaczyć.
Pamiętam, jak z kilku pierwszych nabytych zeszytówek powyrywałem strony klubowe, aby powycinać z nich fajne obrazki z eSem, gackiem czy Venomem. Wkrótce okazało się, że to właśnie te dwie do czterech stron pisanych przez Arka Wróblewskiego były tym, od czego zaczynałem lekturę, gdyż było to jedyne dla mnie kompedium wiedzy m.in. na temat tego, co dzieje się za oceanem i czego mogę spodziewać się w przyszłości również w Polsce. Tak, tak, początek lat 90-tych to w mojej pamięci naprawdę piękne czasy, a TM-Semic znacznie się do tego przyczyniło.
--
Buddy Baker:
Pierwszym komiksem spod szyldu TM-Semic, jaki przeczytałem był chyba znaleziony u kolegi Spider-Man 4/1990, w którym o ile dobrze pamiętam główny bohater walczył z jakimiś androidami. Szukając innych podobnych tytułów zwróciłem się do rodziców, którzy wówczas dorabiali prowadząc kiosk "Ruchu" i oniemiałem z zachwytu. Dzięki temu miałem dostęp do niemal wszystkich wydawanych tytułów. Niemal - bowiem mieszkam w niewielkiej miejscowości i nie wszystkie komiksy tam docierały. Np. nie znalazł się tam ani jeden numer Green Lanterna, na X-Menczekać musiałem aż do 1995 roku, a Wydania Specjalne pojawiały się w kratkę. Mimo to muszę przyznać, że pod tym względem byłem w wyjątkowo komfortowej sytuacji.
Jestem pewien, że to wydawnictwo w największej mierze jest odpowiedzialne za fakt, że po dziś dzień czytuję komiksy. Wprawdzie pod koniec lat 90. moje zainteresowanie superbohaterskimi historiami i ogólnie komiksami zdecydowanie spadło, ale to właśnie za sprawą wspomnień o opisywanym na stronach klubowych Sandmanie kilka lat później sięgnąłem po ten tytuł, gdy wyszedł on na naszym rynku. I od tego miejsca poszło już z górki. Kupowałem i czytałem coraz więcej, aż w końcu przeprosiłem się także z "kalesoniarzami".
--
Buck10:
Minęły już 23 lata kiedy kupiłem swój pierwszy zeszyt z
charakterystycznym i nieodżałowanym logo TM-SEMIC. Było lato roku 1990
kiedy nieświadom swoich czynów (wszak miałem niespełna 8 lat) nabyłem
(przy czynnym współudziale nieświadomych rodziców) pierwszy numer
Punishera. Nie miałem żadnego pojęcia co to jest, ale ten jeden dzień
odmienił mnie na zawsze. Brzmi może buńczucznie, ale tak naprawdę się
stało. Dziś mam trzydziestkę na karku i komiksy cały czas są hobby numer
jeden. TM-SEMIC nauczyło mnie wszystkiego, pokazało wspaniały świat
historii obrazkowych, uświadomiło jak wspaniałą rozrywką może być komiks
i ile frajdy daje młodemu chłopakowi bieganie do kiosku po te kilka
zeszytówek. Dziś nie ma już kiosku, w którym nabywałem swoje ulubione
tytuły (a brałem prawie wszystko, za co jestem wdzięczny rodzicom, że
sponsorowali moją pasję), ani samego wydawnictwa. Komiksy kupuje się w
oryginale w bezdusznych sklepach internetowych, lub co gorsza, ściągamy
je w formie skanów. Dałbym wiele, aby poczuć raz jeszcze dreszczyk
kupowania komiksów „na mieście”.Przypomniała mi się również anegdotka związana z erą TM-SEMIC. Któregoś dnia pobiegłem po nowy numer Spider-Mana. Jak wiadomo panie kioskarki inteligencją nie grzeszyły, więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy prosząc o Spider-Mana dostałem gejowskie pismo o nazwie MEN! Pani błyskotliwie zauważyła, że jestem niepełnoletni i dodała to pewnie dla taty?! SZOK! Wreszcie dostałem swojego Człowieka Pająka, ale trauma została na całe życie.
Czego mi najbardziej brakuje? (oprócz całego wydawnictwa)? Stron klubowych (swoisty Internet tamtych lat) i fenomenalnego kontaktu z czytelnikami (nie było głupich pytań, podziałów na prawdziwych i nieprawdziwych fanów i tym podobnych głupot).
----------
3 NAJBARDZIEJ NIEDOCENIONE KOMIKSY:
Dobrze jest wrócić czasem do dzieciństwa. No ale okazja pojawiła się nie byle jaka, ponieważ powspominać stare, dobre czasy, gdy co miesiąc człowiek z radością latał do kiosku po nowe komiksy, po prostu wypada. Jeeeejku, czemu dziś nie możemy wziąć 10 złotych i pobiec do pani zza okienka, by po kwadransie wrócić do domu z nowymi numerami Batmana, Supermana czy Spider-Mana (kolejność totalnie nieprzypadkowa)? Dziś za tę cenę możemy sobie kupić co najwyżej jeden numer dwumiesięcznika Star Wars Komiks lub ćwierć numeru Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Lepszy rydz niż nic? Skądże, po erze TM-Semica już nic nie będzie takie samo. Nawet jeśli dożyjemy kiedyś czasów tanich zeszytówek w kiosku, to i tak o szaleńczym wydawnictwie które się na to porwie nie powiemy nic więcej, jak „następcy Semica”. I to nawet, jeśli także będą wydawać na papierze toaletowym i znajdą, lub po prostu stworzą klona Arka Wróblewskiego. Sami więc widzicie, szanse są nikłe.
Przejdźmy do meritum. Jako że mamy czas na wspominanie tego zasłużonego i wielbionego do dziś wydawcę, postanowiłem i swoje trzy grosze dorzucić. Z tego co dane już było Wam przeczytać (lub dopiero będzie), powstają rankingi najlepszych lub też najgorszych historii wydanych przez TM-Semic. Nie porwałem się na oryginalność, ponieważ także postanowiłem pójść w ranking. Niezbyt może rozbudowany, ponieważ liczący zaledwie trzy pozycje. Są to, moim zdaniem, najbardziej niedocenione tytuły, które w naszym dziwnym kraju ukazały się dzięki wspominanemu wydawnictwu. Jak się zapewne zaraz przekonacie, wszystkie trzy pochodzą z zasobów DC Comics i bynajmniej nie jest to spowodowane tym, że tekst ten powstawał na potrzeby DCMultiverse. Dlaczego zatem? Odpowiedź jest całkiem prosta. Lata mijają, człowiek się starzeje (ale powoli, pomalutku), lecz pewne rzeczy w głowie siedzą i się nie zmieniają. Jedną z takich myśli, jest moja opinia o tym, że w Semicu DC Comics było traktowane nieco po macoszemu i w przekroju działalności wydawnictwa mogę pokusić się o stwierdzenie, że Arek & Spółka nie tylko znacznie bardziej celebrowali Marvela, ale z czasem także i Image w początkowym stadium rozwoju. Jak inaczej określić fakt, że w latach panowania Semica potrafiono wydawać nawet takie Marvelowskie „hity” jak G.I. Joe, Transformers, Conan czy... Power Rangers (nie zrozumcie mnie źle – nie uważam tych tytułów za szajs, ale nie rozumiem czemu wybrano te licencje, a nie np. Hulka czy Daredevila), podczas gdy oferta DC nigdy nie przekroczyła trzech pozycji i z czasem stawała się polem do eksperymentów wydawniczych. Chyba większość z nas pamięta potworka pod tytułem Batman & Superman. Nawet pod koniec istnienia Semica, wówczas Fun Media, snuto plany odrodzenia się pod dumnym sztandarem pozycji Domu Pomysłów. A co z DC? Ninja Boy z WildStormu, przesadzone wznowienie Lobo, średnio udany komiks z Justice League i w planach coś z imprintów. Czy dlatego DC nigdy nie osiągnęło podobnego sukcesu w Polsce co Marvel? Tego niestety nie dowiemy się już nigdy.
Ale ok, już naprawdę przejdźmy do meritum, bo zaczynam się oddalać od tego, co w zasadzie chciałem napisać i w ten sposób sztucznie rozdymam tekst ten do rozmiarów, których już nikt nie będzie chciał przeczytać.
Trzy najbardziej niedoceniane pozycje komiksowe z TM-Semica to nie jedynie moja opinia. To także opinia Wasza, czytelników. Wybierając tę konkretną trójkę kierowałem się swoimi preferencjami, ale podpierałem je odświeżeniem sobie nie tylko niżej wymienionych komiksów, lecz także następującymi kilka miesięcy po nich wnioskami z lektury stron z listami. I znów mała dygresja – to od nich z reguły zaczynałem czytanie każdego nowego komiksu.
Scenariusz: Larry Niven
Rysunki: John Byrne
Ten komiks to istna ciekawostka. Niby nie liczy zbyt wiele stron, bo zaledwie 64, ale próba opisania fabuły ”Opowieści Gantheta” mogłaby przeciągnąć ten tekst w nieskończoność. Dlatego polecam zajrzeć TUTAJ [http://www.dccomics.com.pl/Numer/6971] i zapoznać się ze świetną moim zdaniem recenzją Goldface’a (z którą w zupełności się zgadzam). „Opowieść Gantheta” świetnie sięga po elementy z uniwersum Zielonych Latarni i przedstawia bardzo dobrze zarysowaną fabułę, w której sam Hal Jordan stanowi tło, a znajomość realiów tego świata nie jest niezbędna. Dodatkowo, kawał świetnej roboty odwalił John Byrne, który wówczas eksperymentował, ale nie z tak fatalnymi rezultatami, jak robi to dziś w wydawnictwie IDW. Komiks ten zaskakuje, ponieważ jest kolejną, bardzo dobrą historią z Latarniami, a mimo to dwumiesięcznik Green Lantern nie utrzymał się zbyt długo w ofercie TM-Semica. Zdziwienie to przechodzi, gdy bodajże w jednej z kolumn listowych Supermana (ech skleroza... to było gdzieś w okolicach „Panic In the Sky”) Arkadiusz W. przedstawia kilka listów na temat tego komiksu i najczęściej pojawiającym się w nich słowem jest „nudny”, stosowane zamiennie z „przegadany”. Ręce i nie tylko opadają, a to dopiero początek tragedii. Czas na akt drugi.
Scenariusz i rysunki: Mike Mignola
W zasadzie historia ta zajmuje pierwszą połowę ww. komiksu, ale całkowicie przyćmiła drugą, o której dziś chyba mało kto pamięta. Miesiąc przed jubileuszowym, pięćdziesiątym numerem Gacka w Polsce, zaserwowano nam spokojniejszy numer, w którym znalazły się dwie pojedyncze historie. „Sanctum”, jak już wspomniałem, zepchnęło w niepamięć „Amerykańskiego brzydala” i można było spodziewać się wielu zachwytów nad tą historią. Nic takiego nie miało miejsca niestety. Od samej historii, która stanowiła niejako przetarcie Mike’a Mignoli przed Hellboy’em (w komiksie spokojnie można zamienić Batmana na Chłopca z Piekieł), czytelnicy znacznie bardziej nakręceni byli zapowiedziami na rok 1995, a te były doskonałe: pojawienie się Bane’a, początek „Knightfall”, i tak dalej.
O „Sanctum” można znaleźć kilka słów TUTAJ (wraz z megazabawnyn trollingiem w komentarzach) i choć osobiście cenię tę historię znacznie bardziej od autora tej recenzji, to nie potrafię się nie zgodzić się z kilkoma ważnymi uwagami. Słusznie bowiem recenzent zwraca uwagę na nienajlepsze dialogi, które na szczęście nie psuły zbyt mocno wrażeń z podziwiania fenomenalnej warstwy graficznej. To właśnie prace Mike’a Mignęli stanowią największą zaletę Sanctum i pomimo upływu lat, rzecz ta pozostaje niezmienna.
Scenariusz i rysunki: Ted McKeever
Wydanie tego komiksu w Polsce było wielkim ryzykiem i widać wyraźnie, że nie opłaciło się. Pamiętam doskonale, jak rok później Arek W. w rubryce listowej żalił się wręcz, że jubileuszowy numer nie tylko sprzedał się FATALNIE, to jeszcze redakcja została zasypana listami z pretensjami o to, jak można było wydać takie g**no? Tymczasem był to zdecydowanie jeden z najlepszych numerów serii Batman, jaki ukazał się w naszym kraju. Było w nim, moim zdaniem oczywiście, niemal wszystko co trzeba: świetna fabuła, zaskakująca końcówka, wiele ciekawych i niekonwencjonalnych rozwiązań... No ale rysunki McKeevera czytelnikom się nie spodobały, treści pewnie spora część też nie zrozumiała, a już w ogóle na zamachem na wszelkie świętości było to, że postanowiono PRZERWAĆ na miesiąc „wspaniały i obfitujący w pojedynki” Knightquest!!! AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAaaaargh!!!! Jak tak można było?
Oczywiście nie narzucam nikomu opinii, że „Machiny” są wspaniałe, genialne, cudowne i w ogóle najlepsze. Ale komiks ten z pewnością nie zasłużył na swój los, którym okazał się rola chyba największego gwoździa do trumny serii Batman w Polsce. Może gdyby wydano go w ramach Wydania Specjalnego?
Tak wygląda moja trójka najbardziej niedocenianych komiksów z TM-Semica. Macie swoje typy?
Lokus
----------
TOP 10:
"The best of DC Comics", czyli dziesięć
największych hiciorów ze stajni DC wydanych w Polsce nakładem TM-Semic.
Jest to subiektywne zdanie redakcji, która co ważne nie była zgodna, co
do pozycji poszczególnych tytułów na tej liście. Zwycięzca mógł być
jednak tylko jeden...
1. Zabójczy Żart (BATMAN 1/91) – Damex
„Death of the Family" Snydera i Capullo to jeden z najlepszych bat-komiksów i najważniejszych z udziałem Jokera, ale tym "naj" jest właśnie ZABÓJCZY ŻART mistrza Alana Moore'a z ilustracjami Briana Bollanda.
W skrócie: Joker postanawia udowodnić, że jedne zły dzień z nawet najbardziej poczytalnego człowieka uczyni wariata. Oprócz
zaprezentowania genezy Jokera to właśnie tutaj dochodzi do paraliżu
Barbary Gordon. To historia, którą trzeba przeczytać, bo to jeden z
lepszych tytułów w amerykańskim mainstreamie, którą każdy szanujący się
bat-fan powinien znać i posiadać.
2. Ostatni Arkham (BATMAN 1-2/94) – Damex
Batman jako jeden z pacjentów Azylu Arkham - teraz
to nic oryginalnego, ale lata temu to był nowatorski pomysł i wykonany
po mistrzowsku. Scenarzysta Alan Grant na potrzeby tej historii stworzył
postacie Jeremiasza Arkhama i makabrycznego seryjnego mordercy Mr
Zsasza. Wciągająca historia z gościnnym udziałem Nightwinga została
zilustrowana przez Norma Breyfogle'a. Breyfogle przez naszą redakcję
uznawany jest za jednego z najlepszych bat-rysowników wszech czasów i
nie jesteśmy w tej opinii osamotnieni. Jego kreska nie jest
realistyczna, ale za to niezwykle dynamiczna, co wraz ze scenariuszem
Granta tworzy komiks, do którego chce się wracać.
3. Mroczny Rycerz Mrocznego Miasta (BATMAN 8/91) – Buddy Baker
Ze wszystkich komiksów o Batmanie, jakie ukazały
się w naszym kraju ten zawiera zdecydowanie najbardziej pamiętną dla
mnie scenę. Chodzi oczywiście o tę, w której Mroczny Rycerz zmuszony
jest podciąć komuś gardło. Nie chcę jednak zdradzać więcej, na wypadek
gdyby jakimś cudem ktoś z czytających te słowa nie znał tej opowieści. A
podobnych, zapadających w pamięć fragmentów scenarzysta Peter Milligan
zawarł tutaj znacznie więcej. Dzięki nim jest to moim zdaniem najlepsza
historia z Riddlerem, choć trzeba przyznać, że ma to miejsce za sprawą
jego nietypowego zachowania, o wiele bardziej szalonego i okrutnego niż
zazwyczaj, które jednak ma swe uzasadnienie.
4. Śmierć Supermana (SUPERMAN 8/95) – Damex
Batman w komiksie INFINITE CRISIS
złośliwie stwierdził, że Superman powinien inspirować, a najbardziej
inspirującą rzeczą, jakiej dokonał była jego śmierć. Można mieć na ten
temat różne zdanie, ale nie można się nie zgodzić, że śmierć Człowieka
ze Stali to było naprawdę COŚ. Pierwszy zgon herosa takiego kalibru w
walce z monstrum nieznanego pochodzenia, które nazwano Doomsday. Walka
tytanów na ulicach Metropolis, krwawiący Superman, szyby pękające w
oknach od siły wymierzanych ciosów i wreszcie eS konający w ramionach
ukochanej Lois Lane... niebywały ładunek emocjonalny plus ta pamiętna,
symboliczna okładka: krwawiący symbol "S" na czarnym tle. Ten numer
otworzył furtkę do wielu wspaniałych momentów: pogrzebu, pojawienia się
czwórki pretendentów do zajęcia roli Supermana, zniszczenia Coast City.
Był też wreszcie powrót Supermana, ale to akurat było średnio udane. To
jeden z najlepszych i najbardziej pamiętnych komiksów z Człowiekiem ze
Stali i jego obecność na liście nie jest jedynie spowodowana
sentymentem.
5. Batman Venom (WYDANIE SPECJALNE 4/94) – Eclipso
Batman wielokrotnie musiał stawiać podczas swojej
kariery czoła różnym przestępcom, szaleńcom, psychopatom itp. Tym jednak
razem bohater musi zmierzyć się z najtrudniejszym wyzwaniem - własnymi
słabościami. Mroczny Rycerz szukając sposobu na zwiększenie swojej siły
fizycznej sięga po to, co do tej pory tak zawzięcie zwalczał. Batman na
własnej skórze przekonuje się, czym jest nałóg, oraz jak trudno z niego
wyjść. BATMAN: VENOM
to komiks, w którym po raz pierwszy zobaczyłem upadłego, pozbawionego
swojej magii i niezwykłości Człowieka-Nietoperza, ale także i jego
trudną drogę do oczyszczenia. Batman po raz pierwszy poznaje smak
narkotyku, w który w przyszłości zaopatrywać się będzie jego oprawca -
Bane. Przykład na to, że komiks z Batmanem może być niezwykle ciekawy
nawet wtedy, gdy nie toczy on pojedynków z Jokerem, Pingwinem czy
Riddlerem.
6. Green Lantern Szmaragdowy Świt (GREEN LANTERN 1/92 - 2/93) – Eclipso
To dzięki tej klasycznej opowieści rozpoczęła się moja fascynacja
światem Zielonych Latarni. Świetny krok ze strony wydawnictwa, że
zdecydowało się ono zaprezentować polskiemu czytelnikowi część
kosmicznego zakątka świata DC. I to pomimo faktu, iż seria doczekała się
jedynie dziesięciu numerów. W moim osobistym rankingu ta historia
znalazła się na samym szczycie, jeśli chodzi o wszystko, co podczas
swojego istnienia wydało TM-Semic. Universum DC i świat związany z
Korpusem Zielonych Latarni przeszedł w ostatnich latach wiele przemian,
ale "Szmaragdowy Świt" nadal
stanowi punkt wyjściowy i często przywoływany jest jako podstawowa
lektura dla każdego, kto chce zaliczać się do fanów Green Lanterna.
7. Batman Sanctum (BATMAN 12/94) - Buddy Baker
Sanctum to historia jak na Batmana niezwykła,
bowiem zamiast z kolejnym kryminalistą czy szaleńcem przychodzi mu się
zmierzyć z zagrożeniem rodem z opowiadań H.P. Lovecrafta. Nie dziwi to
jednak, gdy spojrzy się na jednego z autorów komiksu - Mike'a Mignolę.
Wprawdzie za scenariusz jest on współodpowiedzialny z Danem Rasplerem,
ale nie ma się co oszukiwać, z pewnością to on odgrywał tu pierwsze
skrzypce, gdyż znajdziemy tu wszystkie cechy charakterystyczne dla
warsztatu późniejszego
twórcy Hellboya: mrok, tajemnicę, magiczne rytuały i wielkich
przedwiecznych. Zdecydowanie to jedna z najoryginalniejszych i, jak
widać po tym, że znalazła się na tej liście, najlepszych opowieści z
Mrocznym Rycerzem. A świetnemu scenariuszowi towarzyszy równie
rewelacyjna kreska Mignoli, podkreślająca niesamowity klimat opowieści.
8. Lobo: Ostatni Czarnian (WYDANIE SPECJALNE 2/94) - Buck10
Ważniak to jeden z moich ulubionych
(anty)bohaterów. Zgadnijcie któremu albumowi to zawdzięczam? Cholerna
demokracja sprawiła, że „Ostatni Czarnian”
w naszym redakcyjnym rankingu The Best of DC Comics z wydawnictwa
TM-SEMIC uplasował się wyjątkowo nisko. Gdyby ode mnie to zależało
postawiłbym Lobo na pierwszym miejscu, za niespotykane nigdzie indziej
podejście do życia. Jeszcze nikt wcześniej nie odważył się na publikację
tak obrazoburczej opowieści (w formie graficznej, gdzie pożeramy oczami
wszystkie te hiper brutalne akty). Lobo, jak na Ważniaka przystało
(rewelacyjny przydomek w wersji PL), nie patyczkuje się z nikim i
niczym. Prze do przodu niczym buldożer i rozwiązuje (a nie zastanawia
się nad nimi) każdy problem (z reguły przy pomocy haka, tudzież innej
broni białej, palnej, a także gołymi rękoma).
Genialny (i jakże odważny) krok ze strony TM-SEMIC. Ciekawym smaczkiem
są także (wplecione pomiędzy główną historię) kopie świadectw Ważniaka, z
których możemy się dowiedzieć o bujnej przeszłości Lobo.
Iście rozrywkowy (w najlepszym wydaniu) album i wart każdych pieniędzy (zwłaszcza, że wspaniałe rysunki Simona Bisleya idealnie podkreślają kiczowatość samego bohatera).
Iście rozrywkowy (w najlepszym wydaniu) album i wart każdych pieniędzy (zwłaszcza, że wspaniałe rysunki Simona Bisleya idealnie podkreślają kiczowatość samego bohatera).
9. Superman: Time and Time Again (SUPERMAN 5/93 - 8/93) – Eclipso
Do dziś pamiętam, jak niezwykłe wrażenie wywarła na
mnie ta wspaniała historia, w której to Człowiek ze Stali zostaje
rzucony w wir czasu i przestrzeni. Niedoceniana opowieść, dzięki której
rozpoczęło się m.in. moje uwielbienie dla Legionu Super-Bohaterów oraz
postaci Boostera Golda. Dla mnie druga po „Śmierci Supermana”,
najlepsza historia z udziałem eSa, jaką wydało TM-Semic. Wiele
gościnnych występów postaci, których w roku 1993 w ogóle nie kojarzyłem,
a które zapragnąłem poznać bliżej wiele lat później dzięki oryginalnym
zeszytom. Najbardziej z tej sagi zapadła mi w pamięci wizyta Supermana w
Polsce i pojawienie się samego Hitlera.
10. Batman vs. Predator (WYDANIE SPECJALNE 2/93) - Buck10
Początki zawsze są najciekawsze, gdy odkrywamy coś
nowego i wcześniej nieznanego (jak ze wspomnianym Lobo). Przed BATMAN VS
PREDATOR
nie zdawałem sobie sprawy, że istnieje swego rodzaju podgatunek zwany
vs, gdzie znakomitości różnych mediów (filmów, seriali, komiksów itp.)
ścierają się w śmiertelnych pojedynkach. Batman i Predator przetarli
szlaki w naszym kraju i zrobili to za sprawą genialnego w swej prostocie
komiksu. Najlepszy łowca we wszechświecie kontra Człowiek Nietoperz. To
się nie mogło nie udać. W dzisiejszych warunkach uznalibyśmy to za
przykład typowego blockbustera ze sztampową fabuą,
świetnymi rysunkami i medialnymi bohaterami. Jednak tenże tytuł ma w
sobie nieuchwytną magię, która odróżnia go od całej masy podobnych
historii (z sequelami włącznie). Jest tylko jeden prawdziwy BATMAN VS
PREDATOR i dzięki TM-SEMIC mogliśmy go poznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz