poniedziałek, 10 listopada 2014

BATWOMAN VOL. 1: HYDROLOGY

Komiksowa seria BATWOMAN od samego początku nie miała lekko. Zapowiedziano ją najpierw na luty 2011 roku, potem przesunięto na maj, aż wreszcie zniknęła z planu wydawniczego DC. Nieprzypadkowo, ponieważ uznano, że w przeciwieństwie do chociażby BATMAN: THE DARK KNIGHT, nie warto wypuszczać serię, którą skasowano by po sześciu numerach i w nowym uniwersum DC wydawano od nowa. Restart DCU nie przyniósł jednak zasadniczych zmian w samej historii – BATWOMAN jest bezpośrednią kontynuacją świetnego runu Grega Rucki i J. H. Williama III, niestety już bez udziału tego pierwszego, nad czym osobiście trochę ubolewam.

Skoro więc mamy do czynienia z kontynuacją, od razu zaznaczyć trzeba istotny fakt: restart uniwersum DC nawet odrobinę nie zmienił historii bohaterki. Na szczęście BATWOMAN nie trzyma się zbyt blisko reszty bat-tytułów (tylko ona i BATMAN INC. v2 nie weźmie udziału w Night of the Owls), więc całe to wydarzenie nie wpływa na to, co widzimy na kartach poszczególnych zeszytów. Co prawda w dwóch zeszytach pojawia się Batman, który w DC pełni niemal tę samą pozycję, co Wolverine w Marvelu, ale nie odgrywa żadnej, istotnej roli.

Przejdźmy jednak do samej historii, którą opublikowano w BATWOMAN #1-5. Skonfliktowana ze swoim ojcem Kate Kane kontynuuje swoją karierę jako Batwoman. U jej boku pojawia się sidekick – Flamebird, a także nowa przeciwniczka – Weeping Woman. Ta ostatnia porwała kilkoro dzieci i wydaje się być bardzo niebezpieczną przeciwniczką. Jednocześnie tropem bohaterki podąża agentka Cameron Chase, której misją jest odkrycie jej prawdziwej tożsamości. Ta przebiegła kobieta okazuje się być niezwykle bezwzględna, ale przy tym także skuteczna.

Wydawać by się mogło, że fabuła pierwszej historii w BATWOMAN ma swój zwięzły początek, środek i koniec. Już na pewno stwierdzić możemy, że jakakolwiek fabuła w ogóle tu występuje. Wybaczcie to może dziwnie brzmiące zdanie, ale nie jest ono przypadkowe. Podczas lektury każdego z zeszytów serii BATWOMAN pojawiał się u mnie jeden i ten sam problem – tejże fabuły musiałem się nieco doszukiwać. Już wyjaśniam dlaczego. Jak już wcześniej wspomniałem, solowa seria z przygodami Kate Kane nie jest niestety pisana już przez Grega Ruckę. I to od samego początku doskonale widać, ponieważ sama historia, chociaż przepięknie narysowana, jest strasznie nierówna. J. H. Williams III urodzonym scenarzystą nie jest, a wspomagający go W. Haden Blackman dotychczas pracował praktycznie tylko przy komiksach ze Star Wars w nazwie. To, co najmocniej może przeszkadzać w odbiorze premierowych zeszytów serii BATWOMAN jest paradoksalnie też jej największą siłą – są to właśnie rysunki.

J. H. Williams III ma pewien nawyk – w każdym z zeszytów aż roiło się od dwuplanszówek (jednej, wielkiej ilustracji, rozciągniętej na dwie strony), na których artysta ujawniał swój niebanalny kunszt. Ale jednocześnie tracił on sporo miejsca, bowiem reguły rynku są nieubłagane – zeszytówki DC składają się z 20 stron komiksu i tony śmiecia, dla pozoru nazywanego reklamami. Im więcej Williams „popisywał się” tym co potrafi wyczarować, tym bardziej poświęcał ilość stron, na których można było wyjaśnić kilka niedociągłości fabularnych. Tychże było właśnie całkiem sporo, a najmocniej powinno się oberwać za postać agentki Cameron Chase, która UWAGA DUŻY SPOILERbardzo szybko odkryła prawdziwą tożsamość BatwomanKONIEC DUŻEGO SPOILERU, czego w takim tempie dowiedzieć się nie umiał nawet Batman. Zresztą cały wątek z nią i Mr. Bonesem jest mocno naciągany, chociaż scena pomiędzy agentką a ranną Flamebird z numeru czwartego, była akurat świetna.

BATWOMAN mimo tych niedociągnięć i tak uważam za jedną z najciekawszych pozycji restartu DCU. Prawda jest jednak taka, że oceniałbym ją równie wysoko, gdyby uniwersum DC nie przeszło tak gruntownych zmian. Wszystko to jest zasługą niesamowitych, przepięknych, wspaniałych, cudownych...

...rysunków J. H. Williama III. Wielokrotnie słyszałem opinie, że nawet najlepszy artysta nie jest w stanie uratować komiksu, gdy scenarzysta odwali totalną kichę. Wydaje mi się, że Williams jednak by tego dokonał. Moim zdaniem nie ma i jeszcze długo nie będzie w DC drugiego artysty, którego oceniałbym tak wysoko. Facet doprowadził do tego, że musiałem przeczytać każdy z pięciu pierwszych zeszytów BATWOMAN jeszcze drugi i trzeci raz, by chociaż odrobinę merytorycznie przygotować się do tej recenzji. Mam nadzieję, że mi się udało.

Czy więc poleciłbym kupno pierwszego zbiorku BATWOMAN, gdy tylko się ukaże? Tak, tak i jeszcze raz tak. Jeśli męczy Was Batman Inc. i popłuczyny po nim, denerwują kolejne, nic nie wnoszące bat-tytuły, BATWOMAN to pozycja zdecydowanie godna polecenia. Losy Kate Kane to, naturalnie obok BATMANA Scotta Snydera, solidny powiew świeżego powietrza w komiksowych okolicach Gotham. Dodatkowo, jest to po prostu przepięknie narysowany komiks. Mając na uwadze kilka wymienionych powyżej wpadek, ocena nie może być najwyższa, ale już na naprawdę solidną piątkę możemy już sobie pozwolić.

Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach DCMultiverse
Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz