wtorek, 25 listopada 2014

JUSTICE

Łukasz Kolasa kontraatakuje! Tym razem jego tekst z DCM MAGAZINE #4.


Pierwotnie JUSTICE ukazało się, jako 12-odcinkowa maksi-seria, popełniona przez Alexa Rossa, Jima Kreugera i Douga Braithwaite’a. Teraz wydana w formie wydań zbiorczych (można także nabyć jednotomową wersję Absolute Edition - 496 stron) została podzielona na trzy 160-stroni­cowe książki, z których każda zawiera dodatkowo kilka bonusowych stron, profile bohaterów i złoczyńców wyciągnięte z komputera Batmana i głowy Supermana plus, dostępne tylko w wyda­niach zbiorczych szkice Douga Braitwaithe’a i wstępy do każdego tomu autorstwa Jima Kruegera (tom I), Douga Braithwaite’a (tom II) i Alexa Rossa (tom III).

Od razu trzeba zaznaczyć, że historia nie należy do głównego kontinuum, i tak jak ALL-STAR SUPERMAN jest to samodzielny event, jakimi od czasu do czasu raczy nas DC.

Ross, zanim stworzył JUSTICE, niejednokrotnie dawał wyraz temu, że nie do końca podoba mu się to, co dzisiejsi autorzy robią z bohaterami i w jakim kierunku zmierza całe uniwer­sum, zresztą w trakcie lektury doskonale czuć ten bunt przeci­wko obecnemu statuso quo. Twórcy postanowili czerpać in­spiracje z wcześniejszych inkar­nacji postaci - tzw. Srebrny Wiek - nie są oni tak mroczni i niedoskonali jak ci, z którymi mamy do czynienia obecnie. U Rossa wszyscy są bardziej pro­stolinijni, wyidealizowani i jak­kolwiek dziwnie to zabrzmi, niewinni (spokojnie Batman dalej jest twardzielem). Jednak okoliczności, w których muszą się odnaleźć, są jak najbardziej na czasie, mroczne i pełne moralnych dwuznaczności. Pierwszy tom, od razu rzuca nas na głęboką wodę, ukazuje koniec świata i super-herosów niebędących w stanie nic z tym zrobić, zawiedli ludzkość, która nauczyła się na nich nadmiernie polegać. Ta wizja/ostrzeżenie ukazuje się jednak nie tym, do których przywykliśmy, że troszczą się o losy świata, oka­zuje się, że to grupa złoczyńców martwi się o to, co by było gdy­by… Postanawiają działać, dając początek epickiemu konfliktowi. 

Twórcy skłaniają do ciekawej, aczkolwiek mało odkrywc­zej refleksji: czy polegając na tych „aniołach stróżach” tak bardzo, ludzkość nie pozbawia się bezcennych doświadczeń i zdolności do samodzielnego dbania o własne przetrwanie? Gdzie przebiega linia pomiędzy kontrolą nad ludźmi, a ich ra­tunkiem? W tym miejscu leży słabość ludzkości, którą dostrzegają złoczyńcy uniw­ersum DC jednocząc się by ją wykorzystać… dla naszego do­bra oczywiście. Zasadnicze py­tanie brzmi: czy oni faktycznie są złoczyńcami? Czytając, na prawdę ciężko jest nie zgodzić się z Luthorem pytającym – dlaczego, skoro czuwają nad nami te potężne istoty z Justice League, na świecie wciąż panu­je głód i bieda? Dlaczego trwają wojny, a rządy sprawują głodni władzy, bezwzględni ludzie, cze­mu ludzkość trawią nieuleczalne choroby? Logicznie rzecz biorąc, z dostępną im technologią i mo­cami już dawno powinni byli temu wszystkiemu zaradzić. Nie potrafią czy nie chcą? Co więcej, od ręki oferuje ludzkości alternatywę, rozwiązanie wszystkich problemów - utopię, którą przygotowali wspólnym wysiłkiem. Czy Liga będzie w sta­nie przedstawić przekonujące wyjaśnienie takiego stanu rzec­zy? Można było zakładać, że po prostu za każdym razem, gdy Su­perman zaczynał walkę z głodem w Afryce, Ziemię atakowali obcy lub inne tałatajstwo, zmuszając go do zajęcia się naglącymi problemami, jednak to było ty­lko założenie, które Luthor wraz z towarzystwem, skutecznie obalił. Czy to oznacza, że super-bohaterowie odpierając kolejne ataki, co raz większego i bardziej nadrzędnego zła, zapomn­ieli o „zwykłych” problemach trawiących ludzkość na co dzień, czy może przymykają na to oko? Nawet po lekturze całej histo­rii, uzyskanie odpowiedzi na pytanie o naturę heroizmu jest trudne i każdy musi uczynić to na własną rękę (do czego gorąco zachęcam). Przecież w swoich oczach, każdy „villain” jest bo­haterem i zbawcą, tym dobrym, to przekonanie napędza go do działania. Skończyły się czasy, gdy czynili zło dla samego zła, a od przeciwnika różni go często tylko sposób realizacji swoich zamiarów. Od początku odno­simy nieodparte wrażenie, że potrafili oni zrobić dla ludzkości więcej w ciągu kilku dni, niż nasi ulubieńcy przez lata. W międzyczasie, Luthor koor­dynuje ataki na członków Ligi w wykonaniu ich największych wrogów, a my zastanawiamy się, co lub kto tak w ogóle stoi za ukazaniem się tajemniczej wizji, może w rzeczywistości toczy się większa gra niż początkowo się wydawało, a jakiś gracz wciąż się nie pokazał. Oczywiście nic nie jest tak proste, na jakie od początku wygląda, a ja nie chcąc psuć Wam doznań związanych z odkrywaniem smaczków tej his­torii, nic więcej na temat fabuły już nie napiszę.

Jako, że tutaj wszystko jest wielkie przez duże „W”, to mamy do czynienia z masą postaci, zarówno po jednej jak i po drugiej stronie barykady występuje plejada gwiazd, najlepszą zapowiedzią tego co nadchodzi w tym wypadku są okładki dwóch pierwszych tomów. Muszę przyznać, że w tym wypadku to złoczyńcy na­jbardziej przykuwają uwagę, są świetnie napisani i wiarygodni, najlepsze przykłady to Brai­niac a’la szalony naukowiec z lat czterdziestych (jego de­sign Ross oparł na podstawie wyglądu Granat Morrisona), albo Grodd, który tutaj jest autentycznie przerażający.

Rysunki w tym komiksie zasługują na oddzielną re­cenzje, szkice wykonał Doug Braithwaite i trzeba przyznać, że to kawał dobrej roboty, pro­porcje są zachowane idealnie, a poziom uszczegółowienia, realizmu otoczenia i rozmach onieśmielają. Zachwycają zarówno epickie, duże pla­ny przedstawiające bitwy, jak i mniejsze skupiające się na zwykłych interakcjach międzyludzkich. Jednak to sposób, w jaki Ross to wszyst­ko pomalował jest główną przyczyną olśniewającego wyglądu tego komiksu. Nadał mu charakter, oglądając go odnosimy wrażenie, że mamy do czynienia z obrazami, taki poziom graficzny jest w stanie zapewnić tylko on. Fotorealisty­czne rysunki się nie zestarzeją, będą ponadczasowe, myślę że za 30 lat będą robiły tak samo piorunujące wrażenie jak dzi­siaj.

Podsumowując, te trzy tomy są warte każdej wydanej na nie złotówki czy też jakiejkolwiek innej waluty, w której uiścicie za nie opłatę. Nawet, jeżeli ktoś uważa, że scenariusz wcale nie jest taki dobry (a jest!) to warto mieć ten zbiór choćby dla fantastycznych rysunków, toż to małe arcydziełko grafic­zne. Dodatkowym atutem jest fakt, że JUSTICE stanowi zamkniętą historię, więc bez wyrzutów sumienia można ją polecić każdemu, kto po prostu chce przeczytać do­bry komiks, bez zbędnego za­poznawania się z całym, dosyć rozbudowanym kontinuum. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów JLA, ale dla każdego miłośnika komiksu super-hero w ogóle.

Łukasz Kolasa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz