Niniejszy post zbiera recenzje wszystkich 7 tomów serii THE INVISIBLES, napisanych przeze mnie swego czasu dla DC Multiverse
THE INVISIBLES VOL. 1: SAY YOU WANT A REVOLUTION
O czym są THE INVISIBLES? Dobre pytanie. Najprostsza odpowiedź to: o grupie anarchistów walczących o wyzwolenie ludzkości spod władzy kontrolujących ją istot. Ale to mniej więcej tak jakby napisać, że np. Ojciec Chrzestny jest o gangsterach. Niby racja, ale niezupełnie oddaje to pełnię obrazu. Lepszą odpowiedzią byłoby: o wszystkim. Ale sądzę, że ona także nie jest zbyt satysfakcjonująca.
W takim razie może zmieńmy nieco pytanie na: Czym są THE
INVISIBLES? Tym razem odpowiedź nie nastręcza żadnych problemów. To jeden z
najbardziej szalonych komiksów w historii i bez wątpienia największe i
najbardziej charakterystyczne dzieło Granta Morrisona. I tu należy się
ostrzeżenie. Dla czytelnika nieświadomego na co się porywa sięgnięcie po ten
tytuł może być jak skok do basenu pełnego rekinów. W dodatku trzeba także po
prostu lubić komiksy Morrisona, bowiem THE INVISIBLES mogliby się znaleźć w Sevres,
obok wzorca metra, jako modelowy przykład twórczości szalonego Szkota. Jest to
wybuchowa mieszanka thrillera, science-fiction, horroru, teorii spiskowych i
traktatu filozoficznego. Pełno jest tu odniesień praktycznie do wszystkiego, od
popkultury począwszy, przez filozofię i fizykę kwantową, a na klasycznych
dziełach malarstwa skończywszy. Postacie to wyjątkowo pokręcone indywidua i to
często zarówno psychicznie jak i fizycznie. Do tego dochodzi wszechogarniająca
paranoja – nic nie jest takie, na jakie wygląda, wszystko jest kłamstwem. Nie
można ufać nawet samemu sobie. A wszystko to podane jest w psychodelicznym
sosie i doprawione sporymi ilościami przemocy i najróżniejszych dewiacji
seksualnych.
W tomie Say You Want A
Revolution znajdujemy dwie historie. Pierwsza z nich, na którą składają się
z kolei dwie mniejsze: Dead Beatles
oraz 3-częściowa Down And Out In Heaven
And Hell, przybliża nam postać Dane’a McGowana, najnowszego rekruta
Niewidzialnych, wraz z którym poznawać będziemy zarówno samą organizację jak i
dziwny świat w którym przyszło jej działać. Bohater ów początkowo nie budzi
specjalnej sympatii. To raczej wybitnie irytujący dzieciak, któremu wydaje się,
że pozjadał wszystkie rozumy. W dodatku jego główną rozrywką są kradzieże,
rozboje i podpalenia. Nawet jeden z pozostałych bohaterów określa go mianem
„antysocjalnej beksy”. Dopiero z biegiem czasu zaczyna się zmieniać na lepsze,
choć nawet jeszcze pod koniec tomu wychodzi z niego ten nadęty gówniarz,
którego poznaliśmy na pierwszych stronach. Druga z opowieści, 4-częściowa Arcadia to z kolei historia pierwszej
akcji grupy Niewidzialnych, już z Dane’m, zwanym teraz Jackiem Frostem, w
składzie. Akcji odbywającej się w samym środku szalejącej Rewolucji Francuskiej
i polegającej na uratowaniu markiza De Sade (tak, tego od którego nazwiska
wziął swą nazwę sadyzm) i powrocie z nim do XX wieku. Tym razem poznajemy
lepiej pozostałych członków zespołu. Są to King Mob – odziany w skóry i
uwielbiający strzelaniny przywódca grupy, Ragged Robin – posiadająca psychiczne
moce dziewczyna z wiecznie pomalowaną twarzą, Boy – czarnoskóra specjalistka w
sztukach walki oraz Lord Fanny – brazylijski szaman-transwestyta. Bardzo
niewiele za to póki co dowiadujemy się o ich przeciwnikach, określanych po
prostu jako Druga Strona.
Grantowi na każdym kroku udaje się zaskakiwać czytelnika
zwrotami akcji czy niezwykłymi rozwiązaniami fabularnymi. A sam scenariusz,
choć na pozór chaotyczny, napisany jest z niesamowitą precyzją i prawdziwą
przyjemnością jest obserwowanie jak wydawałoby się kompletnie niepowiązane
wydarzenia zaczynają się ze sobą łączyć. Choć przyznać trzeba, że na
rozwinięcie co niektórych wątków przyjdzie jeszcze poczekać, nieraz nawet kilka
tomów. Morrison świetnie potrafi także ukazać charakter postaci, nawet tych pojawiających
się jedynie epizodycznie. Do tego należy dodać, że bohaterowie nie są
jednowymiarowi. O Danie/Jacku już pisałem, ale także i inni mają swe wady. Dla
przykładu King Mobowi zabijanie sprawia niekłamaną przyjemność. Mimo to jednak,
z wiadomym wyjątkiem, od razu zyskują oni sympatię czytelnika.
Vertigo przyzwyczaiło już czytelników do tego, że pod
względem graficznym zazwyczaj nie ma się czym zachwycać w ich komiksach.
Podobnie jest i tym razem, ale i tak nie jest źle, a rysunki Steve’a Yeowella w
pierwszej połowie albumu mogą się nawet podobać. Mnie w każdym razie przypadły
do gustu. Nieco gorzej prezentuje się kreska Jill Thompson w historii Arcadia. Jest bardzo nierówna i sprawia
czasem wrażenie nieco niechlujnej, ale spełnia swe zadanie. Za to okładki Seana
Phillipsa, zdobiące 6 z 8 części tego trade’a, są pierwszorzędne.
Na pewno nie jest to komiks dla każdego. Wielu mogą
odstręczyć częste psychodeliczne jazdy, czy długie i nieraz ocierające się o
szaleństwo dialogi i monologi, które stanowią znaczną część tego tomu. Za to
akcji jest jak na lekarstwo. Jeśli jednak kogoś to nie odstraszy to znajdzie tu
kawał rewelacyjnego, wykręcającego mózg na drugą stronę komiksu. A i tak jest
to dopiero przygrywka do tego, co będzie miało miejsce w następnych tomach.
5/6
----------
THE INVISIBLES VOL. 2: APOCALIPSTICK
W tomie tym najpierw poznamy epilog historii Arcadia,
następnie trzy opowieści pokazujące walkę Niewidzialnych z Drugą Stronę z
różnych punktów widzenia, potem swoisty origin Lorda Fanny w trzyczęściowej
historii She-Man oraz na końcu dowiemy się, co też w tym czasie porabiał Jack
Frost.
W kilku z tych historii główni bohaterowie serii odgrywają
rolę co najwyżej epizodyczną. Możemy za to spotkać nowe postacie, lub też
poznać bliżej te, które wcześniej pojawiły się jedynie na krótka chwilkę i
nieraz nawet nie poznaliśmy ich imienia. Z tych pierwszych najważniejszy jest
Jim Crow – raper, kapłan Voodoo i członek Niewidzialnych. Natomiast w drugiej
grupie prym wiedzie sir Miles, jeden z najważniejszych ludzkich przywódców
Drugiej Strony, który przez długi czas będzie cierniem w boku dla naszych
bohaterów. Należy wspomnieć też o Bobbym Murrayu, wcześniej anonimowej ofierze
ataku King Moba na Harmony House, którego życie będziemy mieli okazję tym razem
poznać od podszewki.
Tak jak wspomniałem wyżej, dowiemy się także więcej o
Lordzie Fannym – m.in. dlaczego przebiera się za kobietę oraz w jaki sposób
posiadł swe zdolności. Poza tym poznamy szczegóły wizji, których doznał Dane w
2 numerze serii oraz wreszcie zostanie nam choć troszkę przybliżona ontologia
świata Niewidzialnych.
W tym tomie zaczyna się prawdziwa jazda bez trzymanki.
Wprawdzie już Say You Want A Revolution był dziwny i szalony, ale czego by o
nim nie mówić to przynajmniej przyczyny poprzedzały w nim zazwyczaj skutek. Tym
razem już nie ma tak łatwo. Zdarzeniom z przyszłości nieraz zdarza się wpływać
na przeszłość, a narracja częstokroć beztrosko skacze sobie w przód i w tył (co
zresztą sprawia, że pisanie streszczeń jest naprawdę niezłą gimnastyką). Zwłaszcza
silnie odczuwalne jest to w rewelacyjnym Best Man Fall, w którym widzimy, na
pozór losowo, rozsypane migawki z życia Bobby’ego Murraya, zwykłego człowieka
który ostatecznie znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. A
zadanie sobie pytania czy jego strach na widok maski przeciwgazowej w
dzieciństwie był spowodowany tym, że w ćwierć wieku później zginął zabity przez
człowieka w podobnej masce wcale nie jest tak absurdalne jakby się wydawało. Zwłaszcza
w świetle tego, że akcja kolejnej opowieści pt. She-Man rozgrywa się
jednocześnie w roku 1983, 1990 i 1995, a wydarzenia z połowy lat 90. okazują się
kluczowe dla tego co stało się dwanaście lat wcześniej.
Pozostałe historie w tym tomie nie są już tak zakręcone, co
nie znaczy, że nie są co najmniej dziwne. W zasadzie jedynie pierwsze w albumie
23: Things Fall Apart to po prostu pełne akcji, strzelanin i wybuchów
opowiadanie, z drobnym jedynie wyskokiem w stronę mitów Lovecrafta. Reszta jest
już po brzegi wypełniona zombie, potworami z innych wymiarów, istotami
podającymi się za kosmitów i całą gromadą innych równie niecodziennych postaci
i wydarzeń. A najdziwniejsze w tym jest to, że to wszystko trzyma się kupy. Wspomniane
na początku trzy niepowiązane w zasadzie z głównym wątkiem fabularnym historie (Season
of Ghouls, Royal Monsters i Best Man Fall) doskonale przedstawiają jaki
wpływ na zwykłych ludzi ma walka toczona między Niewidzialnymi a Drugą Stroną.
I zazwyczaj jest to wpływ druzgoczący dla przypadkowo wplątanych w nią ludzi. W
trzeciej, najbardziej poruszającej z nich nawet pojawiający się na chwilę King
Mob jest zdecydowanie czarnym charakterem. Zresztą niejednoznaczność dokonań tytułowej
grupy widoczna jest też w pozostałych częściach tomu. Zwłaszcza we fragmentach
poświęconych Jackowi, który bardzo mocno przeżywa pierwszą zadaną przez siebie
śmierć.
Jeśli chodzi o rysowników to tym razem mamy o wiele większe
urozmaicenie niż w pierwszym tomie. Wprawdzie pierwszą historię oraz trylogię o
Lordzie Fanny ilustruje, znana już nam z pierwszego tomu, Jill Thompson, to tym
razem wypada znacznie lepiej. Przynajmniej w tym drugim wypadku, gdy także sama
nakłada tusz. Ponadto kilka razy w pewnych scenach naśladuje styl innych
rysowników (m.in. Franka Millera i Roba Liefielda) co daje bardzo ciekawe
rezultaty. Jeśli chodzi o pozostałe odcinki, to każdy z nich ilustrowany jest
przez innego rysownika. Spośród nich na plan pierwszy wybijają się Chris Weston
w Season of Ghouls oraz John Ridgway, który doskonale oddaje horrorowy klimat
Royal Monsters. Jednak wciąż nie jest to coś, co by powalało na łopatki. Cóż,
w końcu to scenariusz jest główną gwiazdą tej serii.
Generalnie, jeśli komuś podobał się pierwszy tom i nie
przeraża go nielinearna oraz ignorująca zasady czasoprzestrzeni narracja, to Apocalipstick (rewelacyjny tytuł swoją drogą) będzie zachwycony. Do tego
dochodzi rewelacyjny cliffhanger w zakończeniu She-Man, który sprawia, ze
natychmiast chce się sięgnąć po następny tom. Natomiast ci, którym Say You
Want A Revolution nie przypadł do gustu, do drugiego albumu nie mają się co
nawet zbliżać, bo jest wypełniony tym samym szaleństwem co pierwszy, tylko że w
jeszcze większych ilościach.
6/6
----------
THE INVISIBLES VOL. 3: ENTROPY IN THE U.K.
Głównymi wątkami tego tomu są próby złamania King Moba przez
Sir Milesa, by wyciągnąć z niego jak najwięcej informacji i zmienić w lojalnego
podwładnego Drugiej Strony oraz podejmowana przez Niewidzialnych akcja
ratunkowa. Poza tym poznamy także przeszłość Boy, przynajmniej w takim stopniu,
w jakim sama skłonna będzie ja wyjawić. A na koniec wreszcie dane nam będzie
zobaczyć w akcji tajemniczy Wydział X, który już od ładnych paru numerów był od
czasu do czasu wspominany.
W tym tomie kończy się wprowadzanie czytelnika w zwariowany
świat Niewidzialnych oraz rozstawianie pionków na planszy i akcja w końcu rusza
z kopyta, a psychodelia wkracza na nowe, wyższe poziomy. Zwłaszcza widoczne jest
to w otwierającej ten trade trzyczęściowej, tytułowej historii przedstawiającej
nam przesłuchanie, któremu poddawany jest King Mob. Toczy on w niej z sir
Milesem jak najbardziej dosłowną wojnę umysłów. Jako że KM, jak sam o sobie
mówi w tej opowieści, jest jednym z najlepiej wyszkolonych mistrzów umysłowych
sztuk walki, a sir Miles ma pod ręką cały dostępny mu psychiczny arsenał
Drugiej Strony to walka jest prawdziwie zażarta. Dzięki niej poznajemy też
prawdziwą, w mniejszym czy większym stopniu, tożsamość przywódcy grupy
niewidzialnych. A nawet kilka tożsamości. Okazuje się bowiem, tworzącym
psychodeliczne powieści o międzywymiarowym agencie, szkockim autorem o nazwisku
Morrison (!), samym owym agentem (!!), lub też emigrantem z Polski (!!!). Także
zabezpieczenia budynku, w którym przetrzymywany jest Mob, a z którymi
przychodzi się pozostałym Niewidzialnym zmierzyć podczas próby odbicia go, są
co najmniej nietypowe. Jak zresztą i sposoby w jakie je pokonują.
Pomocy w tym udzielają im pojawiający się już wcześniej dwaj
Niewidzialni – Jim Crow oraz Mr. Six. Jeśli to drugie nazwisko wam nic nie
mówi, nie dziwcie się. Co prawda spotkaliście go już we wcześniejszych tomach,
lecz jak sądzę nie podejrzewaliście go o bycie jednym z najpotężniejszych
żyjących Niewidzialnych. Był bowiem wtedy kimś zupełnie innym. No cóż, taka już
dola bardzo, ale to bardzo tajnych agentów.
Muszę dodać też, że Dane/Jack powoli zaczyna zyskiwać
sympatię czytelnika, przestaje być wkurzoną na wszystko dookoła beksą i dorasta
do swej roli, którą, jak wszystko wskazuje, będzie zostanie potężniejszym od
pana Six Niewidzialnym, a być może nawet Buddą.
Wyjawiona nam w How I Became Invisible przeszłość Boy, nie
jest wprawdzie tak szalona i zwichrowana jak co poniektórych z pozostałych członków
grupy, ale za to najbardziej ponura. Jednak historia ta jest zdecydowanie
najsłabszym punktem albumu, choć znaczy to tylko tyle, że jest jedynie bardzo
dobra, podczas gdy reszta jest rewelacyjna. Tym bardziej, że odciąga ona
czytelnika od bardziej interesującego i wciągającego głównego wątku. No ale z
drugiej strony, bez niej genialny finał drugiej serii nie robiłby potem na
czytelniku aż takiego wrażenia. No ale do tego dojdziemy w swoim czasie.
Zamykająca tom historia poświęcona Wydziałowi X, w większym
stopniu niż epilogiem pierwszej serii jest raczej prologiem serii drugiej, w
której kluczową postacią będzie poznany właśnie tutaj Mr. Quimper, oraz
trzeciej, w której z kolei Wydział X będzie miał w końcu większa rolę do
odegrania. W zasadzie z wcześniejszymi numerami ta opowieść ma wspólnego tylko
tyle, że jednym z członków Wydziału jest znana nam już wcześniej postać. Bo
poza tym Niewidzialni są tam wspominani raczej jako coś w stylu miejskiej
legendy, a „House of Fun”, który był miejscem akcji większej części tego albumu,
wprawdzie się pojawia, ale Wydział X odwiedza go jedynie przelotem. Co do samej
tej grupy, to na razie trudno powiedzieć po której stronie stoją, tym bardziej,
że wydaje się, że w większości nie mają nawet specjalnego pojęcia o toczonej
między Niewidzialnymi a Drugą Stroną wojnie.
Tym razem w narracji pojawiają się o wiele bardziej
bezpośrednie niż poprzednio nawiązania do innych dzieł kultury, które miały
istotny wpływ na powstanie THE INVISIBLES. Są to w głównej
mierze książki Philipa K. Dicka, powieści Michaela Moorcocka z serii o Jerrym
Corneliusie oraz kultowy brytyjski serial The Prisoner (niestety z tego co
wiem, te ostatnie dwie pozycje nie ujrzały w naszym kraju światła dziennego).
Jeśli ktoś lubi wspomniane wyżej dzieła, to z dużym prawdopodobieństwem także i
Niewidzialni mu się spodobają.
Graficznie ten album prezentuje się zdecydowanie najlepiej z
dotychczasowych. Zwłaszcza dzięki świetnemu Philowi Jimenezowi, który ilustruje Entropy…, który tu wspina się na wyżyny swych niepoślednich umiejętności.
Dzięki niemu po raz pierwszy w tej serii rysunki są prawdziwą ucztą dla oka.
Wprawdzie pozostała część tomu ilustrowana jest już przez innych rysowników, w
tym znanych nam już z poprzednich wydań zbiorczych Steve’a Yeowella oraz Paula
Johnsona, jednak utrzymują oni całkiem porządny poziom. Jedynym wyjątkiem in
minus jest Tommy Lee Edwards, który pracował przy How I…. Choć przyznać mu
trzeba, że przynajmniej jego rysunki są odpowiednio mroczne dla tej historii.
Mam także jeszcze jedną dobrą informację. To właśnie Jimenez będzie głównym
rysownikiem drugiej serii.
Ten tom uważam za zdecydowanie najlepszy z pierwszej serii,
w doskonałych proporcjach mieszający szybką akcję i oszałamiające pomysły z
pogranicza filozofii i czystego szaleństwa. Tym samym Morrisonowi udało się
złapać idealny ton dla swej historii i wytyczyć szlak jakim Niewidzialni pójdą
w drugiej serii. Jeśli miałbym cokolwiek do zarzucenia temu wydaniu zbiorczemu,
to tylko to, że najlepsze w THE INVISIBLES jest dopiero
przed nami. A mnie już skończyła się skala ocen…
6/6
----------
THE INVISIBLES VOL. 4: BLOODY HELL IN AMERICA
Bloody Hell… to
najkrótszy, a zarazem najbardziej napakowany akcją ze wszystkich tomów
THE INVISIBLES. Fabuła tym razem jest, o dziwo, stosunkowo
prosta i sprowadza się do rajdu dokonywanego przez Niewidzialnych na bazę
Drugiej Strony, z której mają nadzieję wykraść lekarstwo na AIDS oraz odbić schwytanych
towarzyszy. Oczywiście nie wszystko idzie zgodnie z planem, bowiem jak się
okazuje, każdy ich krok jest śledzony przez ich przeciwników, którzy wciągają
ich w pułapkę.
Oprócz znanego z końcówki poprzedniej serii Mister Quimpera
w tym tomie pojawia się kilka nowych postaci. Po stronie Niewidzialnych są to
Mason Lang, bogacz będący kimś w rodzaju neurotycznego Bruce’a Wayne’a oraz
Jolly Roger, przyjaciółka King Moba z dawnych czasów. Natomiast po Drugiej
Stronie wyróżniającą się postacią jest Pułkownik Friday. Natomiast, jeśli
chodzi o starych znajomych, to tym razem w końcu dowiadujemy się co nieco o
najbardziej tajemniczej z Niewidzialnych, czyli Ragged Robin, która zresztą
zostaje nowym przywódcą grupy.
Już wcześniej od czasu do czasu bohaterowie wspominali, że
ich życie i działania sprawiają wrażenie wyjętych prosto z filmu. Tym razem
jest to widoczne dużo bardziej niż wcześniej. Ponownie też daje się zauważyć,
że parę scen ewidentnie było dla braci Wachowskich inspiracją przy tworzeniu
scen akcji w „Matrixie”. Mimo położenia nacisku na akcję oraz wyjątkowo
brutalną przemoc, Grant Morrison nie zapomniał o tych którzy pokochali THE INVISIBLES dla jego szalonych pomysłów. Dość powiedzieć,
że to co niektórzy z bohaterów znajdą w bazie przejdzie ich najśmielsze
oczekiwania. Bardzo fajnym dodatkiem do fabuły są rewelacyjne monologi Masona
Langa na temat filmów, przywodzące na myśl rozmowy z filmów Tarantino. Na co
zresztą jeden z bohaterów zwraca nawet uwagę.
Od tego tomu, przez większość drugiej serii regularnym jej
rysownikiem został, znany już z kilku wcześniejszych zeszytów, Phil Jimenez. Co
jest bardzo dobrą wiadomością, bowiem to zdecydowanie najlepszy rysownik, który
udzielał się na kartach tego komiksu. Jego kreska jest prosta, klarowna i
realistyczna. A co ważne, potrafi rewelacyjnie przedstawiać sceny akcji, ze
szczególnym uwzględnieniem strzelanin, które w jego wykonaniu są wyjątkowo
brutalne i krwawe. Miejscami można odnieść wrażenie, że ludzkie wnętrzności
wręcz wylewają się z kart komiksu. Tytuł tego domu dokładnie oddaje to, co
znajdziemy w środku. Nie dziwne, że nawet King Mob, będący sprawcą większości
owych śmierci, zaczyna mieć wątpliwości co do swego postępowania. Kolejną
świetną wiadomością jest to, że od początku drugiej serii za jej okładki
odpowiedzialny jest Brian Bolland. Chyba nie muszę dodawać, że jego prace
nieodmiennie są ucztą dla oka.
Mimo przesunięcia akcentu z wykręcających mózg pomysłów na
akcję oraz przemoc, bardzo dużo przemocy, ten tom jest co najmniej równie dobry
jak i poprzedni, tym bardziej, że w całości rysowany przez świetnego Phila
Jimeneza. Zmiany te mogły zresztą spowodować, że wielu ten tom mógł spodobać
się nawet bardziej od poprzednich, a kto wie, może nawet przyciągnąć
czytelników wcześniej nie zainteresowanych tytułem. Jedyny powód, dla którego
oceniam go minimalnie niżej, to fakt, że Bloody Hell... jest bardzo krótkie i
zbiera zaledwie 4 odcinki serii, przez co kończy się stanowczo zbyt szybko. W
dodatku w tomie brak ostatniej strony 4 zeszytu. Na szczeście nie związana była
ona ściśle z samą fabuła Bloody Hell…, a jedynie zapowiadała pewne przyszłe
wydarzenia.
5/6
----------
THE INVISIBLES VOL. 5: COUNTING TO NONE
Ci którzy po stosunkowo prostej fabule poprzedniego tomu
spodziewali się, że ta tendencja zostanie utrzymana będą z pewnością zaskoczeni
sięgając po Counting to None. Przedstawia on bowiem
najbardziej zakręconą fabułę z dotychczasowych, zawierającą oprócz obecnych już
wcześniej w serii, podróży w czasie (podczas której Mob po raz „pierwszy”
spotyka swoją starą przyjaciółkę) także wizytę na granicy rzeczywistości,
wielokrotne osobowości (i nie chodzi tu bynajmniej o chorobę psychiczną) oraz
taką masę zwrotów akcji, że starczyłoby ich na kilka filmów M. Nighta
Shyamalana. Do tego dochodzi fakt, że metakomiksowość, jeden ze znaków
rozpoznawczych dzieł Morrisona, jest tu obecna w większym stopniu niż wcześniej
– podczas wspomnianych wcześniej odwiedzin na krańcach rzeczywistości King Mob
bawi się strukturą komiksu, np. odginając rogi paneli, a w innym miejscu raczy
się lekturą poprzedniego numeru THE INVISIBLES.
Mimo oszałamiającej ilości twistów fabularnych Grantowi
udaje się nie popaść przy tej okazji w śmieszność. Wszystkie one mają swój sens
i wytłumaczenie. Szczególnie udanie pod tym względem wypada trzyczęściowa
historia American Death Camp poświęcona Boy, składająca się niemal z samych zwrotów
akcji i stawiająca na głowie całą naszą dotychczasową wiedzę o tej postaci. I
to kilkukrotnie. Natomiast w Sensitive Criminals, w której Mob udaje się do
przeszłości by poznać sekrety działania zdobytej przez Niewidzialnych Ręki
Chwały, znajdziemy kilka scen, dzięki którym poznajemy sens pewnych wydarzeń z
pierwszych tomów. Za to dzięki poznaniu „przeszłości” jednej z postaci w The
Girl Most Likely To dowiadujemy się także, co nieco na temat przyszłości
świata Niewidzialnych, jak i osobistych losów naszych bohaterów. Ciekawostką
natomiast jest kończąca tom And We’re All Policemen, króciutka, pochodząca z
WINTER’S EDGE #1, kilkustronicowa historyjka będąca czymś na kształt
alternatywnego zakończenia całej serii.
W tomie tym nie znajdziemy żadnej słabszej historii, wręcz
przeciwnie, każda następna wydaje się być lepsza od poprzedniej. I nawet
wydawałoby się ograne, w dodatku wykorzystane już w samych NIEWIDZIALNYCH
wcześniej pomysły, jak np. podróże w czasie, udaje mu się przedstawić w
oryginalny sposób.
Graficznie, jako że za większość tomu odpowiada ponownie
Phil Jimenez, jest bardzo dobrze, a w tych kilku miejscach gdzie zastępują go
Chris Weston czy Michael Lark, nie spuszczają oni zanadto z tonu. Na osobną
uwagę zasługuje Philip Bond ilustrujący kończącą tom miniaturkę. Jego
cartoonowa kreska w porównaniu z realistycznymi rysunkami reszty serii wygląda
nieco dziwnie, ale całkiem przyjemnie.
Counting to None to zdecydowanie najlepszy
dotychczasowy tom NIEWIDZIALNYCH, zarówno pod względem scenariuszowym jak i
graficznym. To Grant Morrison w absolutnie szczytowej formie. Pędząca do przodu
akcja nie pozwala się nudzić choćby przez chwilę, a niecodzienne koncepty
Szalonego Szkota sprawiają, że i mózg ma się czym zająć. W rezultacie
otrzymujemy ambitną i inteligentną, lecz przy okazji rewelacyjną rozrywkę.
6/6
----------
THE INVISIBLES VOL. 6: KISSING MISTER QUIMPER
Tom ten wieńczy 2 serię THE INVISIBLES, będącą zresztą moją
ulubioną. I jest to naprawdę godne zakończenie. W zasadzie niemal wszystkie
wątki poruszone w tej serii znajdują tu swój finał, a sami Niewidzialni
przechodzą kilka poważnych zmian, zwłaszcza jeśli chodzi o skład grupy. Sam tom
ma dosyć nietypową konstrukcję, bowiem wprawdzie najważniejszą jego częścią
jest historia Black Science 2 ,
opowiadająca o ponownej eskapadzie naszych bohaterów do bazy w Dulce, to jednak
większość albumu zajmują 3-częściowy prolog i 2-częściowy epilog tej opowieści.
Samo Black Science 2 ,
wbrew numerowi przy tytule, nie jest jedynie powtórką z rozrywki. Historia z
pierwszego tomu tej serii wypełniona była po brzegi wybuchami i strzelaninami,
natomiast tym razem, choć akcji również nie brakuje, opowieść skupia się na
psychologicznych (i parapsychologicznych) rozgrywkach między walczącymi
stronami, próbującymi się nawzajem wciągnąć w pułapkę.
Pod pewnymi względami zresztą tom ten przypomina nieco
spokojniejsze i w większym stopniu nasączone filozofią i metafizyką historie z
pierwszej serii. Dodatkowo w opowieściach zebranych w tym albumie, mamy jak
dotąd największą dawkę paranoi. Przez długi czas zastanawiamy się, kto kogo
zdradza i na czyją korzyść, tym bardziej, że co do niektórych postaci trudno
często powiedzieć, po której stronie stoją, o ile w ogóle którejś z nich
sprzyjają. Dodatkowo nawet bohaterowie zaczynają wątpić w otaczającą ich rzeczywistość
i zastanawiają się czy nie jest ona jedynie wytworem wyobraźni jednego z nich.
Ponadto, w coraz większym stopniu zaczynają zastanawiać się nad sensem swej
walki lub przynajmniej sposobem, w jaki ją prowadzą. Tak więc nawet te
nieliczne rzeczy, które dotychczas wydawały się proste, jasne i klarowne
zaczynają się coraz bardziej komplikować
Za stronę graficzną w tym tomie nie odpowiada już niestety
mój ulubiony rysownik pracujący przy THE INVISIBLES, czyli Phil Jimenez. Zastępuje
go, znany już z wcześniejszych ”gościnnych” występów Chris Weston, przy okazji
jednego numeru wyręczany przez Ivana Reisa. Obaj artyści jak najbardziej dają
radę i wypadają znacznie powyżej vertigowskiej średniej, ale mimo wszystko
ustępują nieco Jimenezowi. Na szczęście okładkami niezmiennie zajmuje się Brian
Bolland, który zachwyca praktycznie co numer.
Tak jak wspominałem na początku Kissing Mister
Quimper to rewelacyjne zakończenie rewelacyjnej serii i chyba w ogóle
mój ulubiony tom THE INVISIBLES. Podobnie jak w finale pierwszej serii, wszystko,
za co kocham ten komiks jest tu wymieszane w idealnych proporcjach, a efekt
końcowy wypada nawet jeszcze lepiej. Dłuższe rozpisywanie się nie ma tu raczej
sensu, bo jeśli komuś wcześniej się NIEWIDZIALNI nie spodobali, to mimo
wszystko album ten niczego nie zmieni. A jeśli ktoś połknął bakcyla to i tak
już pewnie ma go na swojej półce.
6/6
----------
THE INVISIBLES VOL. 7: THE INVISIBLE KINGDOM
I oto nadszedł Wielki Finał. Ostatecznie dochodzi do
bezpośredniego starcia między Niewidzialnymi a Drugą Stroną, w którym stawką są
bez mała losy całego świata. I jak to wypada? Prawdę mówiąc, nieco
rozczarowuje. Ale po kolei.
W tomie tym większość miejsca, bo aż 8 numerów, zajmują
przygotowania do „ostatecznej rozgrywki”. Ona sama opisana jest w 3 zeszytach.
A na koniec mamy jeszcze epilog. Głównym problemem tej serii jest przesadne
rozwleczenie owych przygotowań, co zresztą sprawia przy okazji, że finał wydaje
się potem nieco zbyt pospieszny. Chodzi zwłaszcza o czteroczęściową historię Karmageddon, która mimo chwytliwego tytułu jest nudna jak flaki z olejem i
niewiele wnosi do fabuły. Istotne dla biegu akcji wydarzenia z łatwością można
by zmieścić w jednym zeszycie, a i tak zostałoby jeszcze sporo miejsca. I to
właśnie Karmageddon ciągnie ocenę albumu bardzo mocno w dół. Bowiem jego
reszta prezentuje się znacznie lepiej. Otwierające tom Satanstorm (tytuł
chyba jeszcze chwytliwszy) jest naprawdę dobre, finałowe The Invisible
Kingdom wręcz świetne, a zamykający serię Glitterdammerung kompletnie
porąbany, co jest bardzo stosownym zakończeniem dla tak dziwnego tytułu jak THE
INVISIBLES.
Boli to zwłaszcza dlatego, że dotychczas niemal każdy
kolejny tom był moim zdaniem lepszy od poprzedniego i zabierając się za
finałowy spodziewałem się czegoś naprawdę spektakularnego. Jak się jednak
okazało ich jakość ustawiła poprzeczkę zbyt wysoko, a Morrison wysoką formę
jaką prezentował w poprzednich albumach pokazał dopiero w końcówce. Przez co to
wydanie zbiorcze tak mocno mnie rozczarowało.
Co więcej, dwie dotychczasowe główne postaci kobiece, Boy i
Ragged Robin zostały tym razem zastąpione przez płaską i nieciekawą Helgę,
której jest wszędzie pełno. Dopiero w finale ustępuje ona miejsca starej
gwardii.
Za ilustracje w pierwszej historii odpowiadają Warren Pleece
i Philip Bond, których cartoonowa kreska średnio pasuje do NIEWIDZIALNYCH, ale
mimo to nie przeszkadza i wypada całkiem nieźle. W Karmageddon zastępuje ich
Sean Phillips z jeszcze lepszym skutkiem. Natomiast za epilog odpowiada Frank
Quitely, który jak zwykle odwala kawał znakomitej roboty. Jak pewnie
zauważyliście pominąłem w tej wyliczance The Invisible Kingdom. A to dlatego,
że zasługuje ona na osobne omówienie. Za tą ledwie trzyczęściową opowieść
odpowiada aż kilkunastu rysowników. Nie wiem czy od początku taki był zamysł
Morrisona (który także samemu udziela się jako ilustrator) czy też zdecydował
się on na to w związku z opóźnieniami trapiącymi tytuł, ale efekt jest,
łagodnie rzecz ujmując, niespecjalnie udany. Średnio na jeden numer przypada aż
siedmiu rysowników, którzy częstokroć zmieniają się co stronę lub dwie, co
przyprawić może czytelnika o spore zmieszanie. Tym bardziej, że style graficzne
poszczególnych ilustratorów różnią się nieraz tak bardzo, że aż od nowa rozpoznawać
poszczególne postacie. Co prawda zdarzają się tu świetnie narysowane fragmenty
ale sąsiadują one zazwyczaj z fatalnymi lub co najwyżej przeciętnymi
ilustracjami. Okładkami zajmuje się jak zwykle niezrównany Brian Bolland. A w
wydaniu zbiorczym mamy dzięki niemu dodatkową atrakcję, bowiem okładka tego
albumu składa się z 12 miniokładek będących jeszcze bardziej szalonymi wersjami
zeszytowych.
Choć przez większość czasu narzekałem, to jednak tom ten
wcale nie jest słabym komiksem. Wypada jednak blado na tle rewelacyjnych
poprzedników. Ma też na tyle jaśniejszych punktów, zwłaszcza w ostatnich
numerach, że skoro już przeczytało się dwie pierwsze serie to zdecydowanie
warto zapoznać się także i z trzecią. Po prostu trzeba przygotować się na to, że
tym razem Morrison nieco obniżył loty.
4/6
Recenzje pierwotnie ukazały się na łamach DCMultiverse
Tomasz "Buddy Baker" Kabza
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz