Jedyna recenzja książki, którą zdecydowaliśmy przenieść z DC Multiverse:
Łukasz Kowalczuk w swojej książce o bardzo długim tytule zajmuje się
fenomenem i historią spektakularnego wzlotu i bolesnego upadku
wyjątkowego wydawnictwa. Wydawnictwa, które wówczas zaszczepiło wśród
wielu (obecnego pokolenia 20 i 30-latów) miłość do historii obrazkowych
za sprawą zeszytówek z trykociarzami.
Nim jednak napiszę o treści kilka innych kwestii. Na początek cena -
bardzo rozsądna zwłaszcza, że objętościowo książka nie jest cegłą. W
środku znajdziemy okładki, czy też grafiki z komiksów, są one
czarno-białe dzięki czemu udało się utrzymać niewysoką cenę książki.
Najważniejsze jednak, że są, bo tego zabrakło mi w wydanej niedawno
NIEZWYKŁEJ HISTORII MARVEL COMICS. A skoro już jesteśmy przy rysunkach
to kilka słów należy powiedzieć o okładce. Jej autorem jest legendarny
naczelny TM-Semic Marcin Rustecki. Uważam, że to fajna sprawa, że to
właśnie on za nią odpowiada i nie przeszkadza mi jego trochę
psychodeliczny styl. Z drugiej strony potencjalni czytelnicy mogą być
tym faktem niezainteresowani i woleliby by okładka graficznie była
wykonana bardziej tradycyjną amerykańską kreską, bo właśnie z
superbohaterów made in USA znany jest Semic przede wszystkim.
Wracając do treści, dobrym posunięciem w wykonaniu autora było nie
zrobienie personalnej top listy wydanych przez TM-S komiksów. Z dużym
prawdopodobieństwem w internetach skupiono by się nad przepychankami co
do pozycji, które na niej by się znalazły a nie na tym, co stanowi
sedno książki Kowalczuka. A są to, po pierwsze nostalgiczna podróż do
czasów gdy pani kioskarka kiwała głową, że właśnie przyszedł nowy [tu
wstaw tytuł] i wracało się do domu zatopionym w lekturze danej
zeszytówki. Po drugie, to wnikliwa podróż przez dzieje wydawnictwa
poparta wywiadami - chociażby z Rusteckim i posiadającym wiele
przydomków kultowym prowadzącym "Strony klubowe" Arkiem Wróblewskim.
Wreszcie po trzecie autor przyłożył się do tematu i poświęcił czas na
przybliżenie, jak w ogóle miał się komiks zza wielkiej wody na rodzimym
gruncie.
Wszystko to tworzy obowiązkową pozycję dla tych, którzy wychowali się
na komiksach z tego wydawnictwa. Tym zaś, którzy fanowskim uczuciem do
komiksowego medium zapałali później również ten tytuł polecam -
sprawdźcie, dlaczego wasi starsi koledzy mówią o sobie, że są z
"pokolenia TM-Semic".
Na koniec chciałem dodać jeszcze osobisty akcent. Mówi się, że
prawdziwy fan komiksu pamięta swój pierwszy komiks... nie tyle pierwszy
przeczytany, ale ten, który rozpoczął dalszą fascynację. Ja swój
pamiętam - semicowski BATMAN 7/1994, który po latach ponownie kupiłem bo
jego wartość sentymentalna nie jest mierzalna finansowo. Gdyby nie
TM-Semic nie byłbym ze swoją pasją w miejscu, w którym jestem teraz.
TM-S wszystko zapoczątkował, potem sam dojrzałem do poważniejszych
tytułów (nie tylko z superbohaterami), jak KINGDOM COME, arcydzielni
STRAŻNICY i SANDMAN, MAUS, Z PIEKŁA RODEM, BLANKETS, ALL-STAR SUPERMAN,
PLANETARY, Y: OSTATNI Z MĘŻCZYZN i wiele, wiele innych. Może mój
portfel nie, ale ja dziękuję Rusteckiemu i Wróblewskiemu za to, że
rozpalili ogień, który płonie do dziś, a Kowalczukowi za to, że mogłem
wrócić myślami do czasów, gdy wszystko się zaczęło. Herosi umierają,
legendy żyją wiecznie - mimo że Semica spotkał smutny koniec, to jego
dziedzictwo trwa...
Damex
Przenoszenie przenoszeniem ale korekta by się przydała.
OdpowiedzUsuń