Już od pierwszego numeru nowej serii CATWOMAN obawiałem się momentu, w
którym przyjdzie mi do napisania recenzji pierwszej historii, która
ukazała się na łamach tego właśnie tytułu. Gdy w gronie redakcyjnym
szabrowaliśmy sobie poszczególne tytuły, których opisem zajmiemy się
bliżej, CATWOMAN przez dłuższy czas nie była przypisana nikomu. W końcu
zdecydowałem się ja, ponieważ praktycznie każdy solowy, damski tytuł i
tak przypadł w udziale właśnie mnie (do kompletu brakuje mi w
zasadzie tylko SUPERGIRL). W końcu pojawił się skandalizujący pierwszy
numer, następnie kolejne, dyskusja trwała w najlepsze, a ja z
przerażeniem odkrywałem, że z każdym kolejnym zeszytem miałem coraz
mniejsze pojęcie tego, co napiszę w recenzji, jaką właśnie czytacie i
która to rodziła się w niemałych bólach.
Jak przykuć uwagę czytelników i krytyków? Walnąć mocno skandalizujący pierwszy numer, a potem poprowadzić tytuł już w kierunku, który bardziej powinien podobać się zwłaszcza tym drugim. Tak właśnie prawdopodobnie wymyślił sobie scenarzysta serii, czyli Judd Winnick. Jego spojrzenie na postać Catwoman tak wyglądało. Już w pierwszym numerze Selina Kyle, którą prawdopodobnie dość mocno dotknął restart uniwersum DC, pakuje się w niemałe kłopoty, gdy kradnie nie to co trzeba nie temu, komu trzeba. Pal licho fabułę, oczy wszystkich skierowane były na dość odważną scenę seksu pomiędzy Catwoman a Batmanem. Dopiero w kolejnych numerach scenarzyście udało się dopisać Selinie kilka ciekawych cech, które sprawiły, że nie uznaję serii tej za całkowicie spisaną na straty, a przynajmniej na pożarcie.
Seks, seks, seks. Po pierwszym numerze zdawać się mogło, że taka właśnie jest nowa tytułowa bohaterka serii CATWOMAN – niezwykle ponętną i seksowną kobietą, regularnie umiejętnie wykorzystująca swe zdolności złodziejskie. Nie do końca potrafię coś takiego kupić. Co prawda jestem zdania, że postać Catwoman powinna posiadać tego typu cechy, ale nie aż tak wyolbrzymione. Do teraz sądzę, że znacznie lepiej postać Seliny przedstawili czytelnikom Ed Brubaker i Darwyn Cooke w serii z 2001 roku. Tam obyło się bez tak bezpośredniego wciskania czytelnikom aluzji seksualnych, a dystyngowana i nieco tajemnicza Catwoman zdobyła moją sympatię w znacznie większym stopniu, niż to, co zaproponował Judd Winnick.
Nowa seria CATWOMAN na pewno jest bardzo przyjazna dla nowego czytelnika, ponieważ scenarzysta bardzo fajnie wprowadza kolejne wątki fabularne, wyjaśnia przeszłość postaci i koniec końców zaplata całkiem przyjemna fabułę. Tę udało mi się docenić dopiero w momencie, w którym przestano zwracać uwagę czytelnika z biustu Selina i skierowano ją w stronę jej mózgu, udowadniając przy okazji, że nie mamy do czynienia z Dodą wśród złodziei. To, co bardzo przypadło mi do gustu, to późniejsze relacje Seliny z Batmanem, pomiędzy którymi to czuć prawdziwą chemię, a ich pokręcony związek ponownie przypomina czasy, gdy czytelnicy najmocniej interesowali się relacjami tej dwójki.
Jeśli, oprócz przesadzonej moim zdaniem seksualności postaci, w pierwszych sześciu numerach CATWOMAN zdarzały się i inne wpadki. Parodystycznie wręcz wyglądała scena, w której wyrzucona kilkadziesiąt metrów w górę przez Reach, Selina przy pomocy lassa wyhamowuje swój lot i ostatecznie nie odnosi żadnych większych obrażeń. W ogóle odczuć można fakt, że Winnickowi może wydawać się, że Catwoman jest jakiegoś rodzaju kuzynką Supermana, ponieważ ilość ciosów i obrażeń, które przez sześć pierwszych numerów serii otrzymała ta postać, jest wręcz niewiarygodna. O ilości utraconej krwi nawet nie wspominając.
Za ilustracje w pierwszych numerach nowej serii CATWOMAN odpowiadał Guillem March. Bardzo lubię tego artystę, lecz nie umiem oprzeć się wrażeniu, że jego nowy styl, który zaprezentował na kartach komiksu, to krok do tyłu. Także kolorysta nieco się nie popisał i tu posłużę się nawet cytatem z naszego forum, gdzie mój redakcyjny kolega Oktek zauważył iż ” W wielu scenach, postacie mają czerwone nosy, jak rasowi alkoholicy, co dla mnie popsuło odbiór. I z ładnych grafik, zrobiły się średnie”. Nie sposób się nie zgodzić, gdy przegląda się kolejne strony poszczególnych zeszytów. Szkoda, March spisywał się już znacznie lepiej.
Czy poleciłbym więc zapowiedziane już, pierwsze wydanie zbiorcze z przygodami CATWOMAN? Mimo wszystko tak, ponieważ ten typowo średni komiks jest w rzeczywistości idealny dla każdego. Jest tu dobry punkt zaczepienia dla nowych czytelników. Ale jest tu także coś zarówno dla tych, co szukają całkiem niezłej historii, jak i dla typowych wzrokowców. CATWOMAN #1-6 oceniam na tróję, lecz z nadziejami na więcej w kolejnych numerach
Recenzja pierwotnie ukazała się
na łamach DCMultiverse
Krzysztof Tymczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz