środa, 19 listopada 2014

THE SAVAGE HAWKMAN VOL. 1: DARKNESS RISING

Już na samym wstępie mogę śmiało pozwolić sobie na to, co powinienem napisać raczej pod koniec recenzji. Ale niestety, THE SAVAGE HAWKMAN okazuje się być jedną z tych serii, której restart uniwersum DC nieszczególnie się przysłużył, chociaż faktem jest, że pierwsza połowa liczącej osiem części historii, była jeszcze całkiem niezła. Była, po później coś strasznie niedobrego stało się z Tonym S. Danielem, który odpowiada za scenariusz serii i poziom prezentowanej historii spadł tak mocno, że aż wyczuwalne było gruchnięcie o podłogę, które zastąpiło powolne drapanie, by zejść jeszcze niżej.

THE SAVAGE HAWKMAN skupia się na postaci Cartera Halla – pracującego przy grupie archeologów mężczyzny, którego specjalnością jest odszyfrowywanie pradawnego pisma. To jednak tylko jedna strona życia Halla. Oprócz tego, w jego krwi znajduje się substancja zwana Nth Metalem, dzięki czemu Carter może zmieniać się w Hawkmana – inkarnację jednego z bogów starożytnego Egiptu. Chociaż dość szybko okazuje się, że nie jest to do końca prawda. Hall natrafia na swojej drodze na wiele zagrożeń, które mogą przerosnąć tego niedoświadczonego bohatera, który ledwo potrafi poskładać do kupy swoje własne życie.

Jak już wcześniej wspomniałem, scenarzystą THE SAVAGE HAWKMAN jest Tony S. Daniel, znany bardziej z prac nad seriami BATMAN (stare DCU) oraz DETECTIVE COMICS (nowe DCU). Nigdy nie byłem szczególnym zwolennikiem jego wątpliwych osiągnięć jako scenarzysta, dlatego też z pewną dozą niepewności zasiadałem do lektury pierwszych numerów THE SAVAGE HAWKMAN. O dziwo, zdecydowanie nie można było powiedzieć o nich to, by były złe. Co prawda mistrzostwo świata też nie zostało pobite, ale można było poczytać przygody Hawkmana bez większego niesmaku, jaki towarzyszył mi przez cały BRIGHTEST DAY. Nie wiem, czy miał na to wpływ fakt, że z mitologii Hawkmana wyrzucono Hawkgirl, ale początkowe cztery numery THE SAVAGE HAWKMAN czytało się bez ziewania. Jak to się teraz popularnie mówi – nie było lipy. Wątek skupiony na Morphiniciusie był zwięzły, całkiem sensowny i do tego dobrze narysowany. Został on zakończony na czwartym zeszycie i prawdopodobnie wtedy Tony S. Daniel przeżył chyba bardzo głęboki szok, bowiem okazało się, że do pierwszego trejda wejdzie aż osiem zeszytów. Pojawił się problem i niestety, został on bardzo źle rozwiązany.

Chciałbym jeszcze przy okazji zaznaczyć, że ze wszystkich recenzowanych przeze mnie serii z „Nowej 52”, to właśnie THE SAVAGE HAWKMAN uważam za pozycję najmniej przyjazną dla nowego czytelnika. Jeśli nie ma on jakiejkolwiek podbudowy, nawet tej pochodzącej z serialu SMALLVILLE, może być naprawdę ciężko połapać się w pojawiających się wątkach dotyczących originu Hawkmana i Nth Metalu.

Ale wróćmy do samej historii. Po czwartym numerze THE SAVAGE HAWKMAN pojawia się spory problem, ponieważ Danielowi bardzo wyraźnie zaczyna brakować koncepcji. Zaczyna więc szukać on w palecie dawnych przeciwników Hawkmana i nie tylko wyciąga z kapelusza Gentleman Ghosta, ale także częstuje nas plagą zombie i stara się udowodnić, że jest to naturalna kontynuacja poprzedniej historii. Mało tego, po walce z Ghostem powracamy na moment do pierwszej historii, by zakończyć pewien nierozwiązany wątek. I żeby było śmieszniej, ósmy zeszyt nie kończy się jakoś „zwyczajnie”, tylko pozostawia nas z co najmniej kilkoma, nierozwiązanymi niestety pytaniami. Odpowiedziami na nie, jeśli w ogóle, zajmie się już Rob Liefeld...

Wystraszyłem? ;)

Warstwą graficzną THE SAVAGE HAWKMAN zajmował się Phillip Tan i, podobnie jak Tony S. Daniel, pokazał on dwie twarze. W początkowych numerach serii jakby znacznie bardziej przykładał się on do swojej pracy, dzięki czemu otrzymaliśmy kilka naprawdę cieszących oczy plansz. Od mniej więcej numeru szóstego, poziom jego prac poszedł dość zauważalnie w dół, lecz i tak uważam Tana za wyróżniającego się artystę spośród tych, którzy pracują obecnie dla DC. Po prostu przyzwyczaiłem się już do tego, że potrafi on pokazać znacznie więcej i lepiej.

Podsumowując, THE SAVAGE HAWKMAN #1-8 to jakby dwie odrębne historie. Pierwsza – całkiem niezła i druga, o której warto szybko zapomnieć. Niestety, znacznie bardziej w pamięci zostaje ta druga i dlatego nie uważam, by THE SAVAGE HAWKMAN vol. 1 było warte wydania nań naszych ciężko zarabianych pieniędzy. Za momentami naprawdę dobre rysunki Tana, wystawiam słabą trójkę.

Recenzja pierwotnie ukazała się na łamach DCMultiverse
Krzysztof Tymczyński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz