Już na samym wstępie mogę śmiało pozwolić sobie na to, co powinienem
napisać raczej pod koniec recenzji. Ale niestety, THE SAVAGE HAWKMAN
okazuje się być jedną z tych serii, której restart uniwersum DC
nieszczególnie się przysłużył, chociaż faktem jest, że pierwsza połowa
liczącej osiem części historii, była jeszcze całkiem niezła. Była, po
później coś strasznie niedobrego stało się z Tonym S. Danielem, który
odpowiada za scenariusz serii i poziom prezentowanej historii spadł tak
mocno, że aż wyczuwalne było gruchnięcie o podłogę, które zastąpiło
powolne drapanie, by zejść jeszcze niżej.
THE SAVAGE HAWKMAN
skupia się na postaci Cartera Halla – pracującego przy grupie
archeologów mężczyzny, którego specjalnością jest odszyfrowywanie
pradawnego pisma. To jednak tylko jedna strona życia Halla. Oprócz tego,
w jego krwi znajduje się substancja zwana Nth Metalem, dzięki czemu
Carter może zmieniać się w Hawkmana – inkarnację jednego z bogów
starożytnego Egiptu. Chociaż dość szybko okazuje się, że nie jest to do
końca prawda. Hall natrafia na swojej drodze na wiele zagrożeń, które
mogą przerosnąć tego niedoświadczonego bohatera, który ledwo potrafi
poskładać do kupy swoje własne życie.
Jak już wcześniej
wspomniałem, scenarzystą THE SAVAGE HAWKMAN jest Tony S. Daniel, znany
bardziej z prac nad seriami BATMAN (stare DCU) oraz DETECTIVE COMICS
(nowe DCU). Nigdy nie byłem szczególnym zwolennikiem jego wątpliwych
osiągnięć jako scenarzysta, dlatego też z pewną dozą niepewności
zasiadałem do lektury pierwszych numerów THE SAVAGE HAWKMAN. O dziwo,
zdecydowanie nie można było powiedzieć o nich to, by były złe. Co prawda
mistrzostwo świata też nie zostało pobite, ale można było poczytać
przygody Hawkmana bez większego niesmaku, jaki towarzyszył mi przez cały
BRIGHTEST DAY. Nie wiem, czy miał na to wpływ fakt, że z mitologii
Hawkmana wyrzucono Hawkgirl, ale początkowe cztery numery THE SAVAGE
HAWKMAN czytało się bez ziewania. Jak to się teraz popularnie mówi – nie
było lipy. Wątek skupiony na Morphiniciusie był zwięzły, całkiem
sensowny i do tego dobrze narysowany. Został on zakończony na czwartym
zeszycie i prawdopodobnie wtedy Tony S. Daniel przeżył chyba bardzo
głęboki szok, bowiem okazało się, że do pierwszego trejda wejdzie aż
osiem zeszytów. Pojawił się problem i niestety, został on bardzo źle
rozwiązany.
Chciałbym jeszcze przy okazji zaznaczyć, że ze
wszystkich recenzowanych przeze mnie serii z „Nowej 52”, to właśnie THE
SAVAGE HAWKMAN uważam za pozycję najmniej przyjazną dla nowego
czytelnika. Jeśli nie ma on jakiejkolwiek podbudowy, nawet tej
pochodzącej z serialu SMALLVILLE, może być naprawdę ciężko połapać się w
pojawiających się wątkach dotyczących originu Hawkmana i Nth Metalu.
Ale
wróćmy do samej historii. Po czwartym numerze THE SAVAGE HAWKMAN
pojawia się spory problem, ponieważ Danielowi bardzo wyraźnie zaczyna
brakować koncepcji. Zaczyna więc szukać on w palecie dawnych
przeciwników Hawkmana i nie tylko wyciąga z kapelusza Gentleman Ghosta,
ale także częstuje nas plagą zombie i stara się udowodnić, że jest to
naturalna kontynuacja poprzedniej historii. Mało tego, po walce z
Ghostem powracamy na moment do pierwszej historii, by zakończyć pewien
nierozwiązany wątek. I żeby było śmieszniej, ósmy zeszyt nie kończy się
jakoś „zwyczajnie”, tylko pozostawia nas z co najmniej kilkoma,
nierozwiązanymi niestety pytaniami. Odpowiedziami na nie, jeśli w ogóle,
zajmie się już Rob Liefeld...
Wystraszyłem? ;)
Warstwą
graficzną THE SAVAGE HAWKMAN zajmował się Phillip Tan i, podobnie jak
Tony S. Daniel, pokazał on dwie twarze. W początkowych numerach serii
jakby znacznie bardziej przykładał się on do swojej pracy, dzięki czemu
otrzymaliśmy kilka naprawdę cieszących oczy plansz. Od mniej więcej
numeru szóstego, poziom jego prac poszedł dość zauważalnie w dół, lecz i
tak uważam Tana za wyróżniającego się artystę spośród tych, którzy
pracują obecnie dla DC. Po prostu przyzwyczaiłem się już do tego, że
potrafi on pokazać znacznie więcej i lepiej.
Podsumowując, THE
SAVAGE HAWKMAN #1-8 to jakby dwie odrębne historie. Pierwsza – całkiem
niezła i druga, o której warto szybko zapomnieć. Niestety, znacznie
bardziej w pamięci zostaje ta druga i dlatego nie uważam, by THE SAVAGE
HAWKMAN vol. 1 było warte wydania nań naszych ciężko zarabianych
pieniędzy. Za momentami naprawdę dobre rysunki Tana, wystawiam słabą
trójkę.
Recenzja pierwotnie ukazała się
na łamach DCMultiverse
Krzysztof Tymczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz