poniedziałek, 24 listopada 2014

INFINITE CRISIS

Przenosimy teksty z DC Multiverse. Na dziś wieczór recenzja, którą kilka lat temu napisał Łukasz Kolasa:

INFINITE CRISIS to tzw. „sikłel” bardzo dużego eventu DC z 1985r. pt. CRISIS ON INFINITE EARTHS, który w swoim czasie reaktywował całe uniwersum DC, nękane w tamtym czasie zbyt wieloma wersjami (często bezsensownymi) jednego superbohatera i nieskończoną ilością Ziemi. Wszystko to wprowadzało niezrozumiały dla zwykłego śmiertelnika chaos, aż DC postanowiło rozwiązać sytuację jednym efektownym i efektywnym posunięciem.

W przypadku INFINITE CRISIS motywacja twórców była podobna, może z wyjątkiem chęci podgonienia zagarniającego coraz większą część rynku Marvela (cel ten został wykonany w stu procentach, seria sprzedawała się świetnie). Przyszedł czas na sprzątanie powstałego przez lata bałaganu. Tak oto na przestrzeni 2005 – 2006, na łamach swoich serii, kilka postaci zostało zastąpionych swoimi młodszymi następcami (np. Blue Beetle, albo Flash), wyjaśniono zaistniałe przez lata nieścisłości i postanowiono przywrócić blask Trójcy (Batman, Superman, Wonder Woman). Wydawcy doszli do wniosku, że przez ostatnie lata DCU stało się zbyt pesymistyczne i cyniczne, a twórcy skupiali się na eksplorowaniu ciemnej strony heroizmu, po drodze gubiąc poczucie humoru i pozytywne przesłanie, z którymi kiedyś kojarzyły się komiksy. Batman przeistoczył się we wrednego, nieludzkiego maniaka, a Superman jawił się tylko kolejnym, latającym trykociarzem, i daleko mu było do dawnego symbolu nadziei oraz inspiracji dla mas. Zadania podreperowania wizerunku uniwersum jako całości i przywrócenia blasku swoim najbardziej rozpoznawalnym postaciom podjęli się: Geoff Johns (scenariusz), Phil Jimenez, Andy Lanning (rysunki), Jeremy Cox, Guy Major (kolor) przy okazjonalnym, gościnnym udziale Georgea Pereza (rysownika pierwszego Kryzysu). Główna oś historii toczy się na kartach siedmio-częściowej serii, jednak, jak ma to DC w zwyczaju, uraczono nas przy tej okazji kilkoma mini-seriami (DAY OF VENGEANCE, THE OMAC PROJEST, VILLAINS UNITED, RANN-THANAGAR WAR), bezpośrednio związanymi z głównym wątkiem (będącymi preludium do całego eventu), paroma specialami i (a jakże) spin-offami traktującymi o konsekwencjach Kryzysu Nieskończoności, który sam okazał się być kolejnym rozdziałem większej całości zakończonej przez FINAL CRISIS.

Zaczynając lekturę, trafiamy do świata będącego na granicy załamania. Wonder Woman zabiła Maxa Lorda, magia umiera, roboty OMAC dają popalić wszystkim zamaskowanym, złoczyńcy jednoczą się i ramię w ramię walczą za wspólną sprawę, gdzieś w kosmosie zaczyna się wielka wojna, do tego wszystkiego wieża Ligi Sprawiedliwości zostaje zniszczona, a najwspanialsi bohaterowie są skłóceni, nie ufają sobie i nie chcą współdziałać. Sytuacja od samego początku jest beznadziejna, a im dalej w las, to sami wiecie… Jak przystało na dobrą fabułę, zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie stopniowo rośnie. W tym momencie do akcji wkraczają zapomniani bohaterowie z czasów CRISIS ON INFINITE EARTHS – reprezentujący komiksowy Golden Age – Superman (Kal-L), Superboy Prime (jedyny osobnik z super-mocami na Earth-Prime) i Alexander Luthor Jr. (Earth-3 gdzie Luthor jest jedynym herosem). Od samego początku zostajemy rzuceni w sam środek epickich wydarzeń, odciskających piętno na losach całego wszechświata. Kolejne kadry wypełnione są dziesiątkami bardziej i mniej znanych herosów i nie skłamię chyba mówiąc, że jest tutaj każdy (bardziej lub mniej) super osobnik, który w ostatnich latach pojawił się na kartach jednego z komiksów DC.

Żeby nie było, że tworzę tutaj laurkę, mam też pewne zastrzeżenia, mimo że komiks świetnie się czyta, a znajomość poprzedzających go mini-serii nie jest obowiązkowa to jednak jest ona wskazana. Zapoznając się nimi zyskujemy zupełnie nową perspektywę patrząc na wydarzenia mające miejsce w głównej serii. Potrafią rzucić nam sporo światła na niektóre, z początku niezrozumiałe motywy. Sam Kryzys Nieskończoności zyskuje dużo w momencie, gdy skupia się na „własnej” historii, a nie na próbach szybkiego wtajemniczenia nas w to, co działo się na stronach komiksów go poprzedzających. To tylko mała wada w porównaniu z tym, że po tych kilku zgrzytach zaczynamy zagłębiać się w świetną, ogromną w swojej skali, historię kładącą nacisk na bohaterów i ich wewnętrzne dylematy. Lejtmotywem jest tutaj pytanie o naturę heroizmu jako takiego, twórcy kontrastują mrocznych i skonfliktowanych „dzisiejszych” bohaterów z ich dawnymi bardziej szlachetnymi i prostodusznymi odpowiednikami z czasów Złotego Wieku komiksu superbohaterskiego. Wszystko to przyprawione jest kilkoma, powodującymi gwałtowny opad szczęki momentami jak np. początkowy dialog Batmana z Supermanem (nie zacytuję, bo nie chcę psuć Wam przyjemności) czy przemiana Superboya Prime.

Rysownicy spisali się równie dobrze, co scenarzyści. Ilustracje są wyjątkowo napakowane zawartością i dobrze oddają epickość oraz skalę rozgrywających się na naszych oczach wydarzeń. Sam łapałem się na tym, że zatrzymywałem się przy niektórych planszach i studiowałem je, dłuższy czas niż zazwyczaj, podziwiając kunszt pracy artystów.

Ponadto wydanie zbiorcze wzbogacone jest o kilka mniejszych i większych poprawek w stosunku do wydania zeszytowego, szkice i wywiad z twórcami, w ciekawy sposób odsłaniający kulisy prac nad tym przedsięwzięciem. Po prostu mamy do czynienia ze znakomitą, godną polecenia historią, która nie pozwoli o sobie szybko zapomnieć. Jakkolwiek odradzam ją ludziom zupełnie nierozeznanym w Kryzysowych perypetiach, bo może zostać odebrana jako wyrwana z kontekstu i w dużej mierze niezrozumiała. Warto jednak pokusić się o dodatkowy wydatek, by w pełni cieszyć się tym świetnym komiksem.

Łukasz Kolasa

2 komentarze:

  1. Świetny event, który zatrzymał mnie przy komiksach. :)

    OdpowiedzUsuń