Na ten tom składają się, nieco nietypowo, 3 i 1/5 historii.
Dlaczego 1/5? O tym za chwilę. Na razie chciałbym wspomnieć, że to pierwszy
album, w którym naprawdę czuć, że scenarzystą serii jest Grant Morrison. A to
za sprawą kończącej go wyjątkowo zwariowanej opowieści. Ale po kolei.
Tom otwiera historia o kolejnej próbie podboju Ziemi przez
Starro, który tym razem próbuje do tego celu wykorzystać ludzkie sny. W związku
z tym, że spora jej część ma miejsce w marzeniach sennych mamy tu niezwykły
występ gościnny, czyli samego Sandmana. Nie chodzi tu oczywiście o jednego z
kilku superbohaterów posługujących się tym pseudonimem, ale o Sen z
Nieskończonych. Opowieść ta jest dość ciekawa, ale nie należy do szczególnie
udanych i to nawet mimo kilu świetnych motywów, takich jak np. Starro wielkości
Zatoki Hudsona. Częściowo jest to pewnie spowodowane tym, że Kraina Snów już
chyba na zawsze pozostanie niepodzielnym królestwem Neila Gaimana i gdy
zapuszczają się do niej inni scenarzyści to sprawia ona wrażenie nie takiej jak
powinna być.
Największą jednak pomyłką jest zawarcie w tym wydaniu
zbiorczym milionowego numeru JLA, będącego środkową częścią opowieści w ramach
eventu DC 1000000. Otrzymujemy bowiem jedynie fragment większej historii,
pozbawiony początku i końca, a w efekcie także jakiegokolwiek sensu. Wielka
szkoda, że w albumie tym nie została zamieszczona cała tytułowa minseria, który
przecież także była autorstwa Morrisona, a jej bohaterami była właśnie JLA. A w
dodatku jest jednym z lepszych eventów DC. Ale jeśli już zdecydowano o jej
braku, to lepiej byłoby zostawić jedynie krótkie streszczenie tych wydarzeń
(które tak czy siak jest obecne) niż marnować miejsce na wyjęty z kontekstu
odcinek. No ale cóż, taką idiotyczną decyzję podjęło DC.
Na szczęście potem jest już tylko lepiej. Najpierw Lidze
przyjdzie się zmierzyć z Oddziałem Ultra-Żołnierzy stworzonym i dowodzonym
przez generała Eilinga (widzowie serialu FLASH mogą go pamiętać z kilku
odcinków), który uznał, że będzie się lepiej nadawał do zapewnienia ludzkości,
a zwłaszcza USA, ochrony niż cywile z JLA. Opowieść ta jest w sumie jedną
wielką nawalanką między obiema grupami superbohaterów, ale za to naprawdę
spektakularną. A sam generał okazuje się twardszym orzechem do zgryzienia niż
mogłoby się początkowo wydawać.
Najlepsze jednak zostawiono na koniec. Chodzi o opowieść
Kryzys Razy Pięć. W niej Liga musi poradzić sobie z pojawieniem się aż kilku
praktycznie wszechmocnych istot z piątego wymiaru (tego z którego pochodzi Mr.
Mxyzptlk), których działania z łatwością mogą doprowadzić do zniszczenia
świata. Jest to zdecydowanie najbardziej zwariowana z dotychczasowych historii
Szalonego Szkota w tej serii. Moją zdecydowanie ulubioną jej częścią są
przygody Kyle’a Raynera i Kapitana Marvela w piątym wymiarze pełne wizualnych
sztuczek i niecodziennych pomysłów. Zresztą obecne są one także gdzie indziej,
chociażby w niezwykłym sposobie w jaki został uwięziony Spectre oraz tym jak
uwalniają go Alan Scott i Zauriel. Łatwo zauważyć że wmieszanie w opowieść
piątego wymiaru pozwoliło scenarzyście na popuszczenie wodzy fantazji w
większym stopniu niż miało to miejsce zazwyczaj przy tym tytule.
Oprawą graficzną tradycyjnie w większości numerów zajmuje
się Howard Porter. Wady i zalety jego rysunków czytelnicy serii znają już od
podszewki, więc nie będę się na ten temat rozpisywał. Za to wypadałoby
wspomnieć o zastępującym go przy okazji jednego z zeszytów Marku Pajarillo,
bowiem moim zdaniem wypada on zdecydowanie lepiej od Portera i aż szkoda, że
nie pozostał z tytułem na stałe. Jego rysunki są zdecydowanie przyjemniejsze
dla oka, jednocześnie pozostając równie dynamiczne jak te autorstwa stałego rysownika.
Dodatków w tym wydaniu nie znajdziemy wiele. Za to są one w
większości raczej nietypowe. Bowiem mamy tu jedną okładkę innego wydania
zbiorczego zawierającego część numerów obecnych w tym albumie. Okładkę numeru,
który nie ma z tym tomem nic wspólnego. Mamy tu także trzy szkice postaci, z
których jedna odgrywa sporą rolę w evencie DC One Million, a pozostałe dwie
pojawiają się na ledwie jednej stronie. Tak więc wybór takich a nie innych
dodatków wydaje się dosyć dziwny.
Chciałbym tu także wspomnieć słówko o tłumaczeniu Krzysztofa
Uliszewskiego, które jest generalnie całkiem dobre, a wpadki są raczej drobne i
do wybaczenia, ale zastanawia mnie jego decyzja do przetłumaczenia niektórych
nazw, z tego co kojarzę, w wydawanych w Polsce edycjach pozostawianych w
oryginale (np. New Genesis, które tu jest Nową Genezą) a nietłumaczenia innych,
które zawsze tłumaczone były (Silver City znane z Sandmana czy Lucyfera jako
Srebrne Miasto). Ale tak jak wspomniałem to drobnostka, nie przeszkadzająca w
lekturze. Zresztą to raczej kwestia mojego przyzwyczajenia.
Podsumowując, choć ten tom nie jest niczym wybitnym, to
warto się z nim zapoznać chociażby dla najlepszej w tym wydaniu zbiorczym
ostatniej historii. Reszta też jest przynajmniej niezła, za wyjątkiem owej wspomnianej
przeze mnie wpadki z wciśnięciem tu na siłę rozdziału zupełnie innej opowieści,
co w efekcie lekko obniża ocenę końcową.
4/6
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz