niedziela, 16 października 2016

Serialownia #41

Sezon rozpoczyna się na dobre. W mijającym tygodniu mogliśmy obejrzeć nowe epizody aż sześciu produkcji z bohaterami DC, a to oznacza, że "Serialownia" będzie naprawdę wypasiona. Zwłaszcza, że na łamach dzisiejszej odsłony debiutuje w niej kolejny kandydat do naszej ekipy - Piotrek.

Nasze opinie znajdziecie w rozwinięciu posta i jak zawsze przestrzegamy przed ewentualnymi spoilerami. Jeśli zaś sami macie coś do dodania, komentarze są dla Was :)
GOTHAM 3x04: New Day Rising
Tomek: No i na szczęście odcinek utrzymuje wysoki poziom z zeszłego tygodnia. Także i tym razem rzeczy które mi się nie podobały ograniczały się do pojedynczych scen czy dziwnych czasem zachowań postaci. Cała reszta była świetna. A Jervis Tetch okazał się jeszcze bardziej porąbany niż się wydawało. W dodatku teraz, pozbawiony tego co według niego trzymało go przy zdrowych zmysłach, pewnie zacznie mu odbijać jeszcze bardziej. Bardzo ciekaw też jestem tego co stanie się teraz z kapitanem Barnesem. No i oczywiście jak Pingwin sprawdzi się jako burmistrz.
Radek: W zasadzie to samo co w poprzednim odcinku. Znowu sporo tego idiotycznego Mad Hattera, policja i Gordon, którzy wcale nie wyciągają wniosków i każą się zatrzymać złoczyńcy zamiast od razu strzelać. Wątek klona poniżej wszelkiej krytyki i na dodatek jeszcze więcej Mazouza niż zazwyczaj. Tak naprawdę jedyny interesujący mnie wątek w tej chwili zupełnie nieobecny, czekam na rozwój postaci Mario jako syna Falcone'a.
Krzysiek T.: Tomek chwali, Radek narzeka, a ja mam mieszane uczucia. Jarvis Tetch wypadł fajnie i wydaje się, że teraz pozbawiony będzie już jakichkolwiek hamulców, a to daje naprawdę spore możliwości. Wątek Pingwina, choć masakrycznie przewidywalny, także stwarza szansę na kilka ciekawych zwrotów akcji w przyszłości. Ciekawą także losy Barnesa (finałowa scena z nim jest jakby żywcem wyjęta z filmu "28 dni później"). I... to by było na tyle pozytywów. Gordon ponownie zachowuje się jak kompletny kretyn, jego sceny z Lee usypiały, zaś wszystkie sekwencje z klonem Bruce'a Wayne'a, nim samym i Seliną były po prostu strasznie nieciekawe. W tle cały czas tli się potencjał na rozwój w dobrym kierunku i oby to szybko nastąpiło.
SUPERGIRL 2x01: The Adventures of Supergirl
Maurycy: Nie oszukujmy się, gdyby nie debiut Supermana, Adventures of Supergirl byłoby kolejnym przeciętnym odcinkiem tego serialu. Znowu dostaliśmy trochę teen dramy, kilka przeciętnych dowcipów i kiepskie efekty specjalne. Na szczęście wspomniana obecność Clarka Kenta sprawia, że można to wszystko przełknąć. Tyler Hoechlin okazał się naprawdę znakomitym, wyrwanym wręcz z komiksów Człowiekiem ze Stali. I choć nie ma prezencji Henry’ego Cavilla to nadrabia urokiem osobistym. Bez wątpienia udało mu się stworzyć bardzo sympatyczną, dającą się lubić postać. Dodatkowo jego relacja z Karą wypada dokładnie tak, jak powinna. Świetnie się ich razem ogląda na ekranie. Scenarzyści przygotowali też coś dla fanów pierwszego filmu o Supermanie (Winn mówi o trzęsieniu ziemi w Kalifornii, a jedna z postaci nosi nazwisko Teschmacher).
Krzysiek T.: To dziwne uczucie, gdy serial stosunkowo niedużej stacji prezentuje lepszego Supermana niż trzy poprzednie filmy kinowe z udziałem tej postaci (i jeden serial). Dorobek aktorski Tylera Hoechlina nie napawał jakimś szczególnym optymizmem, ale wszystko to poszło w niepamięć. Clark Kent w jego wykonaniu jest bardzo bliski ideału i nakręca ten odcinek od pierwszej sceny ze swoim udziałem. Wniósł sporo do odcinka i już teraz możemy się obawiać, co stanie się z poziomem produkcji, gdy zabraknie w niej i jego i Cat Grant. Calista Flockhart ponownie pokazała, że jest o kilka długości lepszą aktorką, niż cała reszta obsady i z pewnością jej zasygnalizowane już odejście nie wpłynie za dobrze na SUPERGIRL. Pozostałe aspekty odcinka bez większych zmian w stosunku do poprzedniego sezonu - sporo łzawych pseudodramatów, dylematów rodem z gimnazjum, ale całość ubrana jest w taki sposób, by mimo wszystko całkiem fajnie się to oglądało.
Piotrek: Przyjemnie się oglądało. Tyler Hoechlin jest bardzo dobrym Supermanem, dobrze że zostaje jeszcze na trochę i nie zaćmiewa innych. Serial cierpi z powodu braku dostępu do wielu postaci, przez co np nie pokazano nam Lexa Luthora czy kogokolwiek w Daily Planet. Dobrze, że zyskano możliwość pokazania Supermana, chociaż ciekawie byłoby oglądać przez 40 minut czerwone buty albo samą pelerynkę. Lena Luthor jest średnia, trzeba zobaczyć jeszcze kilka odcinków i wtedy oceniać. Metallo był bardzo pozytywnym zaskoczeniem, już nawet zapomniałem, że miesiąc temu widziałem jego nagranie z planu. Z tym Mon-Elem może być ciekawie, albo nieciekawie, bo to arrowverse, a tu lubią źle zrobione postacie i dramy, dramy, dramy. A propos tego to Kara i James stwierdzili, że dadzą sobie czas, nie mogą przecież być razem, przecież widownia uwielbia ciągłe zerwania i powroty, związki są nudne. Ogólnie zapowiada się nieźle, myślę, że obejrzę następne odcinki.
Radek: Uwielbiam obecne w tym epizodzie klasyczne klisze filmowo-serialowe z różnych gatunków jak "Start nowego cudownego programu kosmicznego? Co może pójść nie tak?" czy zaczerpnięta prosto z komedii romantycznych scena wybierania sukienki przez Karę i trwająca chwilę randka. Jak już jestem przy wątku miłosnym, to muszę powiedzieć, że to jakiś koszmar. Przez cały pierwszy sezon mamy sygnalizowane jak bardzo Karze zależy na Jimmym i przez to biedny Winn musi znosić friendzone a teraz nagle nie wiadomo skąd (mam przypuszczenie skąd, ale powiedzenie tego nie byłoby zbyt przyzwoite...) okazuje się, że jednak to nie jest to, czego główna bohaterka chce od życia i Olsena też przenosi do friendzone. Coachingowe rady byłyby straszne, ale na szczęście mówi je Cat Grant, dzięki czemu są świetnie zagrane, zabawne i przyjemne w odbiorze. Ostatnią rzeczą zasługującą na pochwałę są zabawy scenariuszem, schematami myślowymi widza ("to Luthor [o Lenie], na pewno coś kombinuje") i zwroty akcji. Cieszy, że twórcy postarali się kilkoma rzeczami zaskoczyć. Podsumowując, debiut nowego sezonu Supergirl zaliczyłbym raczej do bardziej udanych, jeśli chodzi o superbohaterszczyznę aktualnie. Tylko błagam, CW, skończcie już z tymi wątkami miłosnymi, bo moja cierpliwość jest na wyczerpaniu.
Dawid: Jak na inauguracyjny odcinek nowego sezonu było całkiem ciekawie, w czym oczywiście duża zasługa dołączonego do obsady Supermana. Duet Kary z Kal-Elem jest siła napędową tego epizodu i dobrze, że będziemy mogli zobaczyć więcej wspólnych akcji z ich udziałem. Wątek miłosny Kary i Olsena mało mnie obchodzi, ale na pewno razi brak logiki w stosunku do tego, co pokazywano przez prawie cały poprzedni sezon. Lena Luthor (w przeciwieństwie do swojej komiksowej odpowiedniczki na łamach SUPERWOMAN) zalicza niemrawy debiut, zaś Cat Grant jak zwykle w wysokiej formie. Ogólnie jestem zadowolony z tego, co miałem okazję obejrzeć i pokładam spore nadzieje w związku ze znalezionym kosmitą. 
LUCIFER 2x03: Sin-Eater
Krzysiek T.: Jest nadal bardzo średnio i trudno znaleźć powód, by dalej śledzić ten serial na bieżąco (za wyjątkiem tego, że jak ja nie napiszę, to nikt nie napisze). Watek główny, który najwyraźniej będzie opierać się na knuciach matki Lucyfera, jak na razie zupełnie mnie nie grzeje. Na Maze nadal nie ma żadnego pomysłu, przez co postać ta staje się parodią samej siebie, wątek Amenadiela ruszył do przodu o całe zero kroków, a dynamika pomiędzy Chloe i Danem totalnie mnie nie interesuje. Zwłaszcza, że już chyba wszyscy zapomnieli, ze scenarzystami włącznie, że Lucifer traci moce przy pani detektyw (i tu piję do sceny rozwiązania sprawy tygodnia). Aha, śledztwo odcinka też bez szału: było, bo jakieś być musiało, ale polotu wiele tam nie można było znaleźć. Słabo.
THE FLASH 3x02: Paradox
Piotrek: Lepiej niż w pierwszym odcinku. Niewiele, ale lepiej. Dobrze, że w nowej rzeczywistości wszystkie złości i pretensje odpłynęły praktycznie od razu, bo znając Arrowverse, obrażanie się na siebie mogłoby trwać w nieskończoność. Ze zmian: Cisco i lepsze używanie mocy na plus, "Killer Frost" na plus, awantura Westów... bez komentarza, Wally nie ma mocy, ale pewnie będzie miał, w końcu dwóch głupich Flashów, to nie jeden głupi Flash. Z Alchemy może coś się rozwinie, Rival znowu atakuje głównie wyglądem, ale chyba mu się umarło, więc jest nadzieja. A propos jego śmierci, to chyba był Mirror Master, który jak widać pracuje dla Alchemy. Poczekamy, zobaczymy. Przyjemnie za to oglądało się Jay'a Garricka i Earth-3. W końcu kto lepiej zagra Flasha niż sam Flash? Pozostaje tylko Julian i nie wiem co o nim myśleć. Prawie na pewno to Alchemy, nie zdziwiłbym się gdyby wiedział kim jest Flash, po jednym odcinku ciężko go ocenić, aczkolwiek Felton dobrze tu zagrał.
Radek: Ten odcinek jest tak zły na tak wielu poziomach...Nie do wiary. Niesamowicie irytująca linia czasowa, w której Barry popsuł życie prawie wszystkim poza Caitlin, Malfoy żywcem przeniesiony z jednego uniwersum do drugiego w postaci Singha (brakowało tylko jakiegoś "Nikt cię nie pytał o zdanie, wredna szlamo"). Sztuczna walka twórców z problemami, które sami sobie jeszcze raz stworzyli mimo uporania się już z nimi (pojednanie Iris z Joe). Doprowadzający mnie do szału emo Cisco. Rival nie wyróżniający się zupełnie niczym. Alchemy z jakimś tam potencjałem, ale jak na razie Arrowverse nauczyło mnie, że pewnie skończy się czymś w stylu Damiena Darhka i po zdjęciu maski okaże się, że to jakaś wersja Jaya Garricka. Chciałbym również poinformować twórców, że jako odbiorcy nie potrzebujemy już kolejnych lekcji dotyczących szkodliwości zmiany linii czasowych - minione 2 sezony dały nam wystarczającą nauczkę. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać, ale najbardziej przerażające jest to, że Flash znajduje się u mnie na szczycie listy seriali do porzucenia. Jest gorzej niż w trzecim sezonie ARROW. Jedyny ratunek to szybki i bezproblemowy powrót do tradycyjnej linii czasowej. CW udało się zbudować świetne dziedzictwo i szkoda by było je zmarnować.
Krzysiek T.: Który to już odcinek w historii tego serialu, który mówi o szkodliwych efektach podróżowania w czasie? Dwudziesty? Smutno mi to pisać, ale na razie THE FLASH jest najsłabszym serialem początku nowego sezonu i nie zmienia to nawet fakt, że ten odcinek był minimalnie lepszy od poprzedniego. Mnie akurat Rival się podoba jako postać - taki trochę bezmyślny, zbyt pewny siebie i porywczy koks jest (był?) miłą odskocznią od bardzo podobnych do siebie Reverse Flasha i Zooma. Alchemy na razie jak Prometheus z ARROWA - niby jest, ale powiedzieć o nim cokolwiek trudno. Draco... o przepraszam, Julian z potencjałem na ciekawą dynamikę z Barrym i trzymam mocno kciuki, by twórcy nie poszli po najmniejszej linii oporu i zrobili z niego Alchemy'ego. Zwłaszcza, że w takim przypadku jedna ze scen sugerowałaby, iż on też musiałby być speedsterem.
Dawid: Z przykrością trzeba przyznać, że w stosunku do poprzedniego tygodnia poprawa jest niewielka. wtedy całość ratował jedynie swoją rolą Reverse-Flash, tym razem funkcję tę sprawuje nowy partner Barry'ego. Julian zdecydowanie wyróżnia się na tle mdłych i powtarzalnych pozostałych bohaterów i oby postać ta dalej była tak dobrze pisana. O Doktorze Alchemy na razie nie można wiele powiedzieć, ale chyba nie popełnią tego samego błędu, co z Zoomem, który po bliższym poznaniu zaczął tylko denerwować każdym swoim występem. Joe, Iris, Wally i przede wszystkim Barry niestety na swoim normalnym, czyli irytującym poziomie, zaś coś przynajmniej ruszyło się w sprawie mocy Cisco i Caitlin. No i całe szczęście, że Jay odwiódł w odpowiednim momencie Allena od kolejnych manipulacji w strumieniu czasu, bo tego bym już nie zdzierżył.
ARROW 5x02: The Recruits
Tomek: To co odcinek ten stracił względem poprzedniego jeśli chodzi o stronę wizualną, bo żadna ze scen akcji nie robiła specjalnego wrażenia, zyskał odnośnie fabuły, która tym razem miała ręce i nogi. Nawet wątek Diggle’a, który zaczął się jak film rekrutacyjny amerykańskiej armii, potem ciekawie się rozwinął. Oczywiście nie obyło się bez przynajmniej jednego ciężkiego debilizmu, tym razem puszczenia wolno nie tylko szefowej Amerteku, ale też Churcha. Poza tym irytuje mnie, że scenarzyści muszą w każdym odcinku pokazywać jak Oliver uczy się nowej lekcji życia. Przez co mam wrażenie jak bym znowu oglądał początek 1 sezonu.
Piotrek: Po niezłym pierwszym odcinku nadchodzi drugi, też niezły. Sceny walki znowu świetne, nie to co w czwartym sezonie, nowy Team Arrow też zapowiada się dobrze, choć mam niechęć do Curtisa, nie wydaje się on przydatny. Wątek Ragmana został fajnie poprowadzony, a jako że mścił się za Havenrock, więc pewnie niedługo dowie się o tym, że Felicity niejako zniszczyła jego miasto i będzie się denerwował, bo w końcu to ARROW i drama musi być. Flashbacki z Rosji są ok, nareszcie w momencie powrotu do przeszłości nie będzie trzeba odliczać sekund do końca sceny. Słaby był za to motyw alkoholizmu Quentina, taki trochę sztuczny, trochę nijaki i ciężko zliczyć który to raz ktoś z Lance'ów ma z tym problem. Na koniec wyskoczył Prometeusz, pokonał Churcha i wygląda na to, że będzie godnym przeciwnikiem Green Arrowa, nie w stylu Darkha, który był niepokonany i walka była bez sensu. Zastanawia mnie tylko wypowiedź Queena jakoby "mógł zabić Darkha wiele razy, ale tego nie zrobił", bo za każdym razem to on ledwo uchodził z życiem. Coś przegapiłem?
Krzysiek T.: ARROW jest chyba jedynym serialem jaki obecnie oglądam, gdzie naprawdę mocno widać zmiany reżyserów co odcinek. Tym razem zabrakło mi tych fajnych najazdów kamery sprzed tygodnia, a także sceny walk nie robiły tak dużego wrażenia. Niemniej wciąż jest nieźle i na razie widać dość dużą poprawę względem poprzedniego sezonu. Oby forma została utrzymana, bo w rodzącym się dopiero nowym Team Arrow tkwi całkiem fajny potencjał. Ragman wyszedł poprawnie i z pewnością jego wątek związany z Felicity będzie mieć ciąg dalszy. Church prezentuje się całkiem nieźle, chociaż widać, że nie będzie on kluczowym villainem sezonu. O Prometheuszu można na razie stwierdzić tyle, że ma kiepski kostium. Na minus na pewno Quentin Lance, który przeżywa chyba trzeci raz to samo w ciągu nieco ponad 90 odcinków serialu, a także nowy pan detektyw, którego imienia nawet nie pamiętam.
Radek: W jakiś perwersyjny sposób odczuwam naprawdę sporą przyjemność podczas seansu ARROW. Jedyna koszmarna rzecz to proces rekrutacji nowej drużyny. Najpierw zrobienie przez scenarzystów tutorialu "Jak nie zachęcać ludzi do dołączenia do siebie i jakim nauczycielem nie być" po czym...zwyczajne "przepraszam" i dopiero po kilku rozmowach dojście do wniosku, że w sumie warto by było zachowywać się jak człowiek zamiast jak odpychający dupek. Reszta zdecydowanie na plus: wątek Amerteku, Ragmana (i plot twist pod koniec), świetny thriller polityczny w wątku Diggle'a, więcej rozrywki w retrospekcjach niż łącznie przez cały trzeci i czwarty sezon (nie liczę pojawienia się Constantine'a). Byłem wielkim fanem Felicity w pierwszym sezonie, muszę więc pochwalić scenę, w której oddaje ona fragment z szaty Ragmana policjantowi, która ewidentnie nawiązywała do tego okresu. Podczas seansu całego epizodu zacząłem się zastanawiać: czy tylko ja mam wrażenie, jakby Amell trochę się polepszył aktorsko? Mam wrażenie, jakby stał się trochę mniejszym drewnem, kilka scen, szczególnie komediowych, wypadło naprawdę przyjemnie.
LEGENDS OF TOMORROW 2x01: Out of Time
Tomek: Ależ się działo! Aż za dużo, bo ostatnich parę minut oglądało się jak streszczenie kilku odcinków. Oczywiście serial jak zwykle jest kompletnie idiotyczny, ale robi to z takim rozmachem i nonszalancją, że trudno go nie lubić. Choć i tym razem zdarzyło się, że parę rzeczy przekroczyło granicę głupoty i stało się irytujące – najbardziej chyba fakt, że nasi bohaterowie zamiast bombę po prostu zabrać to zdecydowali się ją rozbroić, a gdy się nie udało po prostu zostawili ją nazistom.
Krzysiek T.: Legendy wróciły i robią to w spodziewanym stylu. Oznacza to, że otrzymujemy całą masę mniejszych lub większych głupot ubranych w całość, przy której można naprawdę przednio się bawić. Cieszę się, że twórcy nie wstydzą się campowego i mocno komiksowego podejścia do produkcji oraz bawią się tym co robią. Oczywiście nie sprawia to, że serial jest wybitnie dobry, tak oczywiście nie jest. Lecz przy kiepskiej formie FLASHA i średniej ARROWA, LEGENDS pozytywnie się wyróżnia i dzięki temu czekam z niecierpliwością na kolejne epizody. Czas na Justice Society of America i nieco więcej, na razie niezamierzenie zabawnego, Legion of Doom.
Radek: LoT sprawia radość jak zawsze. Tutaj kryje się tak wiele nieskrępowanej niczym przygody i lekkości, że aż chce się oglądać. Cofanie się do II Wojny Światowej, żeby powstrzymać podróżnika w czasie przed pomocą nazistom w zbudowanie bomby atomowej. Dyskusje z Einsteinem. Ratowanie Palmera przed dinozaurami. Walczenie z futurystycznymi wojownikami na XVIII-wiecznym dworze. Czego więcej chcieć? Nawet jeśli są tu jakieś wady to przez tę właśnie pulpowość zupełnie mi nie przeszkadzają. Oby tak dalej.

Źródło obrazków: Comicbook.com

2 komentarze:

  1. "The Flash"
    Jest lepiej niż poprzednio i chociaż może niewiele lepiej, to może to iść w dobrym kierunku, głównie dzięki rozwojowi mocy Cisco i Caitlyn. Na wielki plus Jay Garrick, może jest to typowy serialowy ojciec, ale gość ma sporo charyzmy i przyjemnie się go słucha i ogląda. Za to ani Alchemy, ani Julian niezbyt mnie przekonali, bo nie ruszają mnie ani wątki religijno-mistyczne w tym wydaniu ani kolejna sztampowa postać tworzona jako rywal głównego bohatera.

    "Supergirl"
    Bardzo, bardzo nierówno. Na wielki plus oczywiście Superman - jako kolejny powtórzę, że Tyler Hoechlin zrobił tą rolą kapitalną robotę i aż chciałoby się serial o nim (chociaż trochę taki ciapaty jest); wątek rywalizacji z J'onnem to ciekawy pomysł. Co do tajemniczego kosmity to wcześniej nie pomyślałem o Mon-Elu, ale mocnymi kandydatami wciąż są dla mnie Cyborg-Superman i Eradicator. Na minus z kolei dwie rzeczy. Pierwsza, mniejsza: do Cat Grant na rozmowę przychodzi nieśmiała, socially awkward dziewczyna ubrana w zestaw w sam raz na czuwanie przed obrazem Matki Boskiej (nie, żebym miał coś do czuwania przed obrazem Matki Boskiej) i Cat stwierdza, że idealnie nadałaby się na reporterkę? No i oczywiście rzucenie Jimmy'ego, bo przecież Kara latała za nim cały poprzedni sezon; Olsen mógłby chociaż przy tym nieco ikry pokazać.

    "Legends of Tomorrow"
    Legendy mają naprawdę olbrzymią charyzmę, bo ogląda się to fajnie mimo ogromnej ilości naprawdę wielkich głupot i błędów. Ot, choćby Waverider nie potrafi sobie poradzić z łodzią podwodną, po czym bierze na siebie atomówkę i można go po tym bez problemu uruchomić. Poza tym zmarnowano potencjał ponownego zbierania drużyny - można by o tym spokojnie nakręcić ze dwa odcinki, a zajęło to pięć minut (no i oczywiście Jaxowi telefon trzymał przez Bóg wie ile czasu). Nie podoba mi się też robienie z Sary jakiegoś lesbijskiego sukkuba, co to gdzie się pojawi, zaraz bierze się za seks z kobietami(chociaż reakcja Jaxa przezabawna i na plus fakt, że w ogóle wystąpiła).

    OdpowiedzUsuń
  2. Flash fajny mi się podobało to że pokazali jak spore zmiany flaspoint zrobił i że nie wystarczyło biednej matki flasha skasować by wszystko było jak było
    Arrow na plus dam ragmana ten jego strój od tego samego krawca co spawn xD daję radę no i wreszcie postać która wygląda niemal identycznie jak w komiksie ciekawe czy ta wersja też ma polskie korzenie jak komiksowa :)
    LoT dostałby od mnie plusa za samą scenę jak stein nokautuje einSTEINa czujecie dowcip xDD pierwsze sceny z JSA u jej początku też fajne liczę że w przyszłość polecą i ujrzymy jej futurystyczną wersje :)
    no i na koniec Supergirl i Superman na jakiego od lat czekałem wreszcie wersja która nie połknęła kija od szczotki ale potrafi zażartować puścić oko do gapiów i być na luzie doskonała synteza supermana CR i DC siostra luthora mi się podobała liczę że będzie tutejszą ms.Parker z kameleona no i czekam na jaja jakie będą gdy kara zacznie mon ela przyuczać do życia na ziemi ;-D brakuje tu tylko jeszcze krypto do kompletu xD acz fani w stanach już w tym kierunku pracują

    OdpowiedzUsuń